Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— To romans, który on sam wymyślił. Jego pięć strachów żyje tylko w jego wyobraźni, albo raczej kłamliwości; były tylko trzy, a z nimi miałem tylko ja sam jeden do czynienia.
— I Abd el Barak znajduje się rzeczywiście między nimi?
— Tak.
— To nie do uwierzenia. Ktoby to myślał!
— Niech sobie pan przypomni, że zaraz w pierwszej chwili podejrzywałem Abd el Baraka o udział w tych nocnych wędrówkach.
— Nic sobie nie przypominam.
— Czyż nie powiedziałem panu, że duch będzie się mnie obawiał i że go już widziałem? Miałem na myśli Abd el Baraka. Domyślałem się, że to on ten dom niepokoi, ażeby wypędzić gospodynię, a potem i lokatorów i przyśpieszyć w ten sposób przejście budynku na własność świętego bractwa.
— Więc pan się tego naprawdę domyślał? Mnie nie przyszłoby to nigdy na myśl. To straszne! Ale teraz opowiedz pan, jak się to wszystko odbyło, gdyż słowom Selima nie mogę wierzyć.
— Pewnie, bo jego wyobraźnia jest poprostu fenomenalna.
Opowiedziałem mu, co się stało, jak mogłem najkrócej i najprościej, mimo to nie łatwo mi uwierzył. W głowie mu się nie mogło pomieścić, że taki człowiek, jak Abd el Barak, przyjął na siebie tak nikczemną rolę. Wezwałem go, żeby przekonał się naocznie, a on odparł:
Zanim udam się do tego człowieka, muszę wiedzieć, co uczynimy z nim i z jego pomocnikiem. Zamierzasz pan puścić ich wolno?
— Właściwie powinniśmy donieść o całej sprawie władzy.
— Niech nas Allah broni. Zawiadomienie władzy o tej igraszce strachów, nie byłoby niczem innem, jak narażeniem się całej kadirinie, a tego bądź co bądź