Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Dotrzymam jej! Na co ci potrzebny mój podpis? Co uczynisz z tem pismem?
— Jeśli nie wystąpisz wobec nas wrogo, nikt go nie zobaczy, lecz gdy zechcesz nam szkodzić, zrobimy z niego użytek.
— Tu w Kahirze są jeszcze inne bractwa. Ich mokkademów zwołam tutaj natychmiast. Ci ludzie zobaczą ciebie i dowiedzą się, w jaki sposób do nas przyszedłeś. Potem dowiedzą się niebawem wszyscy, że twa pobożność polega na udawaniu upiorów.
To był ostatni i najwyższy atut, jakim rozporządzałem, nie chybił też zamierzonego celu. Abd el Barak patrzył chwilę tępo przed siebie, wreszcie zawołał:
— Muszę wstać; nie mogę teraz siedzieć!
Zerwał się i w wielkiem wzburzeniu, zaczął przechadzać się po pokoju. Potem stanął przedemną i zapytał:
— A jeśli uczynię wszystko, czego ode mnie żądacie, czy puścicie nas obu bez przeszkody?
— Tak.
— I to ostatnie pismo pokażecie dopiero wtedy, gdy zauważycie, że chcę wam szkodzić?
— Tak.
— Na moją duszę i na dusze moich przodków, jesteś człowiekiem, którego strzedz się należy.
— Liczysz sobie przodków aż do proroka, bo zawsze nosisz turban zielony, o ile nie udajesz stracha. Gdybyś się wzbraniał przystać na moje żądania, naraziłbyś siebie i wszystkich swoich przodków na nieuchronną hańbę. Strzeż się!
— Dzień twego urodzenia był dla mnie dniem nieszczęścia. Przystanę i spełnię twoje życzenia. Pisz zatem, co masz pisać! ja się pod tem podpiszę!
Abd el Barakowi jakby kamień spadł z serca, uspokoił się i usiadł. Ja uczyniłem to samo a Murad Nassyr przyniósł papier, atrament i pióro trzcinowe. Upłynęło sporo czasu, zanim potomkowi proroka wszystkie pisma przedłożyłem. Podpisał je, nie czytając wcale, poczem wstając z krzesła, rzekł wzdychając głęboko: