Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— A więc jesteśmy gotowi. Rozwiążcie teraz tego człowieka i puście nas wolno!
Uwolniliśmy drugiego ducha z powrozów i odprowadziliśmy obydwu do bramy, którą Selim otworzył, Zaledwie jednak Abd el Barak znalazł się na ulicy, odwrócił się do nas, złożył mi ukłon i rzekł szyderczo:
— Niech cię Bóg strzeże, niech cię Bóg chroni! Prawdopodobnie zobaczymy się niebawem.
To powiedziawszy, odszedł spiesznie z swym towarzyszem. Powróciłem do mego pokoju, a Nassyr udał się do siostry, która niewątpliwie z wielką ciekawością czekała na jego opowiadanie. Papiery schowałem sam, nie myśląc dawać ich do przechowania Turkowi. Nie ufałem jego rozwadze, a z zachowania się Abd el Baraka, zwłaszcza z ironicznego pożegnania, należało wnosić, że knuł jakieś podejrzane zamiary, wobec których trzeba się było mieć na baczności. Rozmyślania moje przerwało nadejście Selima, który przyszedł, aby się dowiedzieć, czy jeszcze go potrzebuję i czy może się położyć.
— Odpowiedz mi na kilka pytań — rzekłem do niego. — Czy znalazłeś dla mnie okręt, odchodzący dzisiaj z Bułaku w górę Nilu?
— Tak, znalazłem najlepszy i najszybszy i zamówiłem miejsca dla ciebie i murzynów.
— To nie było rozumne. Na co ma ktoś już teraz wiedzieć, czy przyjdę sam, czy nie. Czy powiedziałeś, kto jestem?
— Musiałem powiedzieć, bo kapitan pytał mnie o to.
— Cóż to za statek?
— Dahabijeh, bardzo szybko, jak się zdaje, płynący, gdyż nazwano go „Semek“[1].
— A teraz jeszcze jedno; rzecz główna! Czuwając nad jeńcami, rozmawiałeś z Abd el Barakiem. Czy powiedziałeś mu, że dziś opuszczę miasto „Semekiem“.

— Nie, nie powiedziałem ani słowa.

  1. Ryba.