Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Pokazał się dopiero o drugiej, kiedy już byłem gotów do drogi. Zakupy Turka tak powiększyły moje pakunki, że musiałem posłać po posługacza. Między podarunkami znalazł się nawet ładny cybuch i haftowany kapciuch z tytoniem. Już na wychodnem oznaczyliśmy Siut, jako miejsce spotkania, w którem się miałem zatrzymać. Obserwując statek, Nassyr nic podejrzanego nie zauważył. Sam nawet był na pokładzie, aby podróż za mnie zapłacić, ale i tam nic osobliwego nie wpadło mu w oko. Obstawał więc przy swojem zdaniu, że moja ostrożność i obawa są zbyteczne. Doświadczyłem jednak już nieraz, że południowiec niełatwo przebacza urazę. Abd el Barak zaś doznał czegoś więcej, aniżeli zwyczajnej przykrości.
Obyczaj wschodni nie pozwalał mi powiedzieć Letafie: „bądź zdrowa“! a włosodajną Fatmę opuszczałem nawet z ochotą. W bramie pożegnałem Selima, dając mu dobrą radę:
— Gdyby w mej nieobecności duch znowu przyszedł, to nie jęcz, tylko bij tęgo! A nie bierz znowu trzech upiorów za ośm. „Największy bohater szczepu“ nie powinien bezwarunkowo widzieć więcej nieprzyjaciół przed sobą, aniżeli ich jest w istocie.
— Słusznie, bardzo słusznie — odpowiedział, kłaniając się karkołomnie i przytykając do ust moją rękę. Arabski muzułmanin, całujący rękę niewiernego, to nie częsty wypadek. Mimo krótkiego czasu polubił mnie widocznie, a ja postanowiłem na przyszłość patrzyć przez palce na jego przywary.