Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/98

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ II.
Reis effendina.

Murad Nassyr odprowadził mnie i dzieci. Posługacz szedł przed nami. Kiedyśmy się dostali na statek, skończyła załoga właśnie modlitwę południową i zabierała się do rozwinięcia wielkiego żagla. Uścisnąłem Nassyrowi rękę, podziękowałem mu za towarzystwo i wskoczyłem razem z czarnymi na pokład. Wkrótce wiatr wydął żagle i Dahabijeh zwróciła dziób ku środkowi rzeki. Po kilku pożegnalnych skinieniach odwróciłem się od brzegu, by się przywitać z reisem[1]. Zbliżywszy się do mnie, ukłonił się bardzo grzecznie i nawet podał mi rękę, poczem zaprowadził mnie sam do mojej kajuty. Kajuta znajdowała się w tylnej części okrętu, a od pokładu dzieliła ją wisząca rogoża słomiana, zastępująca drzwi. Zauważyłem tam coś w rodzaju materaców, a ponieważ w koce zaopatrzył mię Nassyr, mogłem urządzić się wygodnie z moimi małymi, czarnymi towarzyszami podróży. Miejsca było tu dość, choć nie za wiele. Ku mojemu zdziwieniu, zastałem tuzin flaszek, ustawionych wzdłuż ściany. Reis powiedział, że to Turek je przysłał. Bylo to piwo pilzneńskie. Sympatya moja dla grubasa wzmagała się z każdą chwilą.
Właśnie odszedł był reis odemnie a ja przystąpiłem do małej luki w kajucie, by rzucić okiem na ożywioną żaglami rzekę, kiedy usłyszałem za sobą głos:

— Effendi, czy pozwolisz mi przynieść tu swoje rzeczy, które hammal złożył tam na przedzie okrętu?

  1. Kapitanem.