Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Odwróciłem się do mówiącego. Stał u wejścia do kajuty w tak uprzejmej, pokornej nawet postawie, że można było odpowiedzieć mu przyjaźnie, a jednak nie zdołałem tego uczynić. Oko jego patrzyło ostro z pod brwi krzaczastych, a kąty wązkich warg opadały ku dołowi, jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem szyderczym, a nos... Był on mocno spuchnięty i zabarwiony na żółto, czerwono, zielono i niebiesko. Jakim sposobem ten człowiek tak sobie twarz oszpecił? Mimowoli przyszedł mi na myśl duch trzeci, którego nos zetknął się tak silnie z moją pięścią. W duszy mej, skłonnej teraz do nieufności, zbudziło się podejrzenie. Kiedy rozwijano żagle, zanim okręt ruszył, Śpiewali majtkowie: „Ah ia sidi Abd el Kader“. Jest to zwyczajny okrzyk muzułmanów, należących do kadiriny. Czyżby reis tego statku, a z nim cała załoga, byli członkami bractwa? Czyżby Abd el Barak, który od Selima mógł się dowiedzieć, że popłynę na „Dahabijeh“, kazał reisowi wziąć na statek mego trzeciego stracha? Były to dla mnie pytania pierwszorzędnego znaczenia. Nie zdradziwszy myśli moich wyrazem twarzy, zaskoczyłem tego człowieka nagłem pytaniem:
— Jak się nazywasz?
Zapewne spodziewał się, że na swoje zapytanie otrzyma w odpowiedzi słowo zgody: „tak“, usłyszawszy jednak coś innego, zawahał się na chwilę. Dlaczego? Czy miał powód do zatajania swego imienia?
— No, odpowiadaj! — przynagliłem surowo.
— Nazywam się Ben Szorak — odrzekł.
Powiedział to tak, jak gdyby wypuszczał przez usta pierwsze lepsze imię, które przyszło mu na myśl. Nazwisko takie jednak, jak ben Szorak czyli syn Szoraka, bynajmniej mi nie wystarczało. Ten człowiek miał około pięćdziesiąt lat, więc musiał mieć własne imię, za którem pewnie następowało ben Szorak. Nie zastanawiałem się jednak nad tem zbyt długo i pytałem dalej:
— Dlaczego się zgłaszasz do tej roboty?