Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— A co to był za okręt?
— Skądże ja mogę wiedzieć...
— Czy wiózł jakie towary?
— Nie widziałem.
— A może zapamiętałeś sobie nazwę?
— Nazywał się „Hardaun“ (jaszczurka) i nie był to dahabijeh, tylko noker.
— A kiedy przejeżdżał tędy przedostatni okręt?
— Przedwczoraj. Był to również noker i nie wiózł nic. Płynął na południe, prawdopodobnie po towary.
— A czy nie widziałeś przypadkiem okrętu, któryby był parowcem i żaglowcem zarazem? Poznałbyś go łatwo po obcym wyglądzie.
— Nie, nie widziałem.
Odpowiedź ta uspokoiła mnie, gdyż dowiedziałem się przez to, że reis effendina nie dotarł jeszcze do niebezpiecznego dlań miejsca. Jego „Sokół“ był tak niezwykle zbudowany, że musianoby go tu zauważyć.
Ben Nil położył się na trawie i przypatrywał się zajęciom tubylców, ja zaś poszedłem zwolna do obcego zagadkowego mężczyzny, obserwatora, który przez cały czas nie spuszczał ze mnie oczu. Usiadłem koło niego i ozwałem się:
— Allah niech ci da szczęśliwy wieczór!
— Szczęśliwy wieczór — odburknął niechętnie.
Pozdrowiłem go, jak należało, a mimoto otrzymałem krótką i niechętną odpowiedź. Cóż więc było począć? Na więcej uprzejmości zdobyć się było trudno. On jednak dał mi dobrze do zrozumienia, że nie zależy mu na mojem towarzystwie. Udając, że tego nie zauważyłem, ozwałem się z pewnem zakłopotaniem:
— Nie wziąłem ze sobą siatki i komary nie dadzą mi spać w nocy. Czy niema w tej wsi chaty, w którejbym mógł zanocować?
— Nie wiem. Ja nie tutejszy.
— Jesteś także obcy? Niechże Allah błogosławi ci w podróży!