Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/125

Ta strona została przepisana.

To mnie ogromnie ucieszyło. Miałem bowiem naprawdę zamiar odszukania Ibn Asla, a więc wpaść niejako w paszczę lwa. On mnie nie znał, gdyż nad Wadi el Berd, widział mnie tylko zdaleka. Gdyby jednak znajdował się u jego boku Murad Nassyr, który znał mnie osobiście — miałbym się z pyszna. Naturalnie, można się było spodziewać, że będzie tam mokkadem i muzabir. Obaj ci łajdacy znali mnie równie dobrze, jak Turek. Należało więc wybadać nieznajomego w tym kierunku.
— A wiesz ty, poco teraz Turek przybył — zapytał mnie obcy człowiek, swobodny już zupełnie i otwarty.
— Skądże mam wiedzieć?...
— Znasz jego rodzinę?
— Wiem tylko, że ma dwie siostry.
— To zgadza się z rzeczywistością, z czego wnioskuję, że mówisz prawdę i jesteś istotnie tym, za którego się podajesz. On przywiózł jedną z tych sióstr Ibn Aslowi za żonę. W jednej ze seryb nad górnym Białym Nilem odbędzie się wesele, jeżeli więc wybierzesz się z nami, to oczywiście zabawisz się doskonale. Ibn Asl w takich okolicznościach jest bardzo gościnny i dobry. Jego ojciec będzie również na uroczystości.
— On ma ojca? — zapytałem z udaną ciekawością.
— Tak jest. Jego ojciec żyje jeszcze. Odbywa on przejażdżki po Nilu jako pobożny fakir i pod tą maską dopomaga znakomicie synowi w interesach.
— Czy znajduje się on obecnie u boku syna?
— Najprawdopodobniej już jest, bo tylko na krótki czas oddalił się na step razem z oddziałem łowców niewolników, by tam urządzić sąd.
— Co znowu za sąd?
— Sąd nad pewnym obcym giaurem, który wyrządził nam niemałe szkody.
— Zaciekawiasz mnie.
— Ibn Asl mógłby ci opowiedzieć, jeżeli zechce,