Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/126

Ta strona została przepisana.

bo ja naprawdę nie wiem, czy wolno mi mówić o nim. Ten chrześcijanin jest łotrem i dyabłem w jednej osobie, którego my musimy zgładzić, jak psa.
Gdyby mówiący to wiedział był, że tym łotrem i dyabłem ja właśnie jestem!
— Chrześcijanina tego prześladowaliśmy od Kairu aż tu, niestety, wymknął się nawet samemu mokkademowi, kiedy....
— Mokkademowi? — zapytałem, — którego mokkadema masz na myśli?
— No, tego od świętej Kadiriny.
— I nazywa się Abd el Barak? Ah, tego to ja znam doskonale. Spotkałem się z nim w Kairze.
— Naprawdę? A zatem bardzo się cieszę, że cię tu spotykam. Znajdziesz wielu przyjaciół między nami. Mokkadem pojechał z Nassyrem do Faszody i zabrał także jednego muzabira. Wszyscy mają wziąć udział w wyprawie.
No i dowiedziałem się, czego mi było potrzeba. W otoczeniu Ibn Asla nie było nikogo z moich znajomych, mogłem więc śmiało udać się do niego. W tej chwili krąg słoneczny począł zapadać za horyzont i wobec tego, że podałem się za muzułmanina, wypadało odmówić mogreb czyli modlitwę o zachodzie słońca. Udałem się więc do Ben Nila, ukląkłem koło niego i udawałem, że się modlę. Mogłem był uczynić to w obecności nieznajomego, ale obawiałem się, że on się pozna na mojej udanej modlitwie, a zresztą należało zawiadomić Ben Nila o rezultacie moich wywiadów, bo mógłby był bardzo łatwo popełnić jaki błąd, unicestwiający moje plany odrazu. Oczywiście nie było czasu na długą, wyczerpującą mowę. Obcy mógł lada chwila zbliżyć się do nas, a Ben Nil niepoinformowany o niczem. Dlatego rzekłem do niego krótko:
— Słuchaj! Ja jestem handlarzem niewolników z Suezu i nazywam się Amm Selad. Ty jesteś moim służącym i nazywasz się Omar. Obaj znamy Murada