Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Nassyra, od którego kupowałem niewolników, tudzież znajomy jest nam mokkadem. Wędrujemy z Chartumu w górę Nilu.
— Rozumiem, effendi — skłonił głową Ben Nil.
— Ale na Allaha, nie wyrywaj się ze słowem „effendi“, zwłaszcza jeżeli zachodzi obawa, że nas kto podsłuchuje. Jesteś człowiekiem bardzo wrażliwym i dlatego nie namawiam cię, byś mi dalej towarzyszył, ku czemu niezbędna jest szalona odwaga. Możesz więc zostać tutaj i zaczekać na karawanę.
— Ależ, panie, ja pójdę z tobą wszędzie, chociażby nawet na śmierć. Jeżeli przewidziane jest niebezpieczeństwo, to tem bardziej nie mogę cię opuścić.
— Dobrze, więc jesteś dzielnym chłopcem. Ibn Asl znajduje się niedaleko; postanowiłem odwiedzić go w celu wybadania, jakie są jego plany względem reisa effendiny, no i rozumie się pokrzyżować je zawczasu. Udaję, że radbym się przyłączyć do jego wyprawy na murzynów i zakupić potem część połowu.
Nie mogłem dalej mówić, bo nieznajomy przystąpił do nas i rzekł:
— Zapytałeś mnie o chatę na nocleg, otóż powiem ci, że nie będziesz tu nocował, bo udamy się zaraz po wieczornej modlitwie do Ibn Asla.
— Dlaczego aż po modlitwie?
— Oczekuję tu okrętu, a ty wiesz, że one w nocy nie kursują, lecz zatrzymują się u brzegu, a co najwyżej płyną jeszcze z jaką godzinę po zachodzie słońca. Owóż muszę tu czekać jeszcze, dopóki się zupełnie nie ściemni, i jeżeli nikt się nie pojawi, to dziś wogóle niema się już czego spodziewać i dlatego mogę śmiało opuścić swój posterunek,
— Cóż to ma być za okręt?
— Czy ten młody człowiek może słyszeć wszystko, co mówimy? — odparł, wskazując Ben Nila.
— Nie mam przed nim żadnych tajemnic, ponieważ jest mi bardzo wierny i umie trzymać język za zębami.