skały ani drzewem. Nie byłbym jej znalazł z pewnością, gdyby mi nie dano rozumnego przewodnika, który miał nas zaprowadzić do Chartumu i znał okolicę równie dobrze, jak wady swojej długiej arabskiej flinty.
Ta flinta była jego największą boleścią, a jednak miłował ją widocznie nad wszelką miarę. Miał ją zawsze w ręku i chętnie o niej mówił. I teraz, kiedy siedział ze mną na krawędzi studni, trzymał ją w czułych objęciach, przesunął po niej przychylnym wzrokiem i powiedział:
— Widziałeś już kiedy taką robotę, effendi? Czy to nie jest godne podziwu? — ozwał się, okazując mi kolbę.
Kolba ta była wykładana kością słoniową a rysunek tworzył figurę zupełnie dla mnie niezrozumiałą. Odpowiedziałem zatem:
— Ależ z wszelką pewnością, rzecz istotnie wspaniała! Ale co ten rysunek ma przedstawiać?
— Co ma przedstawiać? — zdziwił się. — No, proszę! Czyż nie widzisz tego. sam?
Podsunął mi kolbę pod nos i zagadnął:
— No, przypatrz się dokładniej i powiedz, co to?
Starałem się, jak mogłem, odgadnąć, ale daremnie. To nie było ni pismo ani obraz, to nie było — nic!
— Jesteś ślepy, — rzekł. — Oby Allah rozjaśnił oczy twoje! Ponieważ jednak jesteś chrześcijaninem, nic dziwnego, że nie poznajesz tej figury. Wierny muzułmanin zobaczy na pierwszy rzut oka, co to ma znaczyć. Czyż nie poznajesz, że to głowa?
— Głowa? Ani śladu! Możnaby to chyba uważać za bezkształtną głowę hipopotama — zaprzeczyłem ruchem głowy.
— Nie? Allah, Wallah, Tallach! Toż to głowa samego proroka, mieszkającego we wszystkich niebiosach.
— Nie może być! Przecie tu nie widać żadnej głowy! Gdzież jest naprzykład.... nos?
— Niema go, effendi, prorok nie potrzebuje nosa. Jest on teraz najczystszym duchem i sam składa się z dziesięciu tysięcy zapachów.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/13
Ta strona została przepisana.