Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/133

Ta strona została przepisana.

osobiście, mimoto musimy zachować jak największą ostrożność. W żadnym jednak wypadku nie powinniśmy do tego dopuścić, by nas rozdzielono, gdyż możliwe, że jeden drugiemu będzie musiał nieść pomoc.
— Czy daleko to stąd?
— Wcale nie, i nie będziemy tu czekali zbyt długo.
Nie pomyliłem się, po upływie ledwie dziesięciu minut powrócił przewodnik i rzekł:
— Pan mój oświadczył gotowość przyjęcia was zaraz. Weźcie konie za uzdy i chodźcie za mną pieszo, bo tuż o parę kroków znajduje się silny spad i trzeba iść z wielką ostrożnością!
Wokoło panowała taka ciemność, że oko wykol, ale drzewa się przerzedziły. Postąpiwszy kilkanaście kroków, stanęliśmy na pagórku, z którego roztaczał się widok na obszerną kotlinkę, oświeconą jasno płomieniami kilku ognisk. Kotlinka ta równa i bez jednego drzewa na całej swej przestrzeni, była właściwie łąką, na której niedawno skoszono trawę i poukładano powyżej w kopice. Trawa ta nazywa się omm sufah i rośnie na moczarach nad górnym Nilem w takiej ilości, że nieraz po deszczu woda ją wyrywa i niesie ze sobą prawie na całej szerokości koryta, a żeglarze mają wiele do zwalczenia, gdy natrafią na te wały, uniemożliwiające zbyt często przejazd.
Naokoło ognisk spostrzegłem co najmniej stu ludzi rozmaitej rasy. Jedni byli ubrani w cafości, inni do połowy, a byli nawet i całkiem nadzy, mając jedynie przepaskę na biodrach. W pobliżu kopic trawy stało sześć wielkich beczek, a dalej na rzece tuż przy samym brzegu stał na kotwicy statek, który ledwie było widać, bo powierzchnia wody znajdowała się znacznie niżej, od poziomu łąki. Prawie nad samym brzegiem błyszczało nikłe ognisko, przy którem siedzieli trzej mężczyźni. Zaprowadzono nas do nich natychmiast i wszyscy trzej powstali na równe nogi.
Pierwszy z nich był średniego wzrostu, barczysty jednak i krępy; nosił długą czarną brodę i miał na