Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/14

Ta strona została przepisana.

— A gdzież są usta?
— Niema ich, ponieważ prorok ust nie potrzebuje; on mówi do nas przez koran.
— Oczu także nie widzę...
— Naco mu oczu, skoro nie potrzeba mu nic widzieć, gdyż w obliczu Allaha jest wszystko jasne.
— Uszu także szukam napróżno....
— Nie znajdziesz ich, bo ich niema. Prorok nie potrzebuje słyszeć naszych modłów, ponieważ sam przepisał nam dokładne ich słowa.
— W takim razie powinna być przynajmniej broda...
— Nie widać jej. Jakżesz można profanować ją kością słoniową, skoro przysięga na nią jest największą i najświętszą?
— Wobec tego powinno z głowy zostać samo czoło.
— Także nie. Ponieważ jest siedzibą ducha, a tego wyobrazić wcale nie można.
— A więc z głowy tutaj nic niema.
— Wcale nic — potwierdził — ale ja rozpoznaję każdy rys twarzy!
— Nie widząc wogóle głowy? I niechże to kto pojmie!
— Tak, chrześcijanin tego nie pojmie. Wy wszyscy rażeni jesteście nieuleczalną ślepotą.
— Ty także, lecz ślepota twoja jest bardziej jasnowidząca, aniżeli najzdrowsze oko. Ty widzisz głowę, której brak wszystkiego. Zresztą, niewolno wam przedstawiać człowieka. O ileż karygodniejszem musi być portretowanie proroka.
— Artysta, który sporządził ten obraz, nie znał tego zakazu.
— Widział jednak proroka z pewnością.
— W duchu! Ta strzelba jest prastara, jak sam zapewne to spostrzegasz, a człowiek, który ją zrobił, żył pewnie przed prorokiem.
— Ależ to być nie może, przecie wówczas nie znano jeszcze prochu.
— Elfendi, nie odbieraj mi szczęścia posiadania