Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wysłał naprzeciw mnie swoich ludzi, by mnie schwytali, dodał:
— Na czele wyprawy stoi mój ojciec i jestem pewny, że dostaniemy tego effendiego w swoje ręce.
— Można jednak łatwo rozminąć się z nim, — zauważyłem — chyba, że znacie dokładnie kierunek jego drogi.
— Znamy. On z wszelką pewnością otrzymał od Fessarów przewodnika, a my wiemy, którą drogą Fessarowie podróżują do Chartumu. Tym razem więc nie ujdzie nam z wszelką pewnością i będziesz miał sposobność widzieć, ile bólu i katuszy może znieść człowiek, zanim wyzionie ducha.
— Masz zamiar zamęczyć go na śmierć?
— Każę mu poobcinać powoli ręce, nogi, nos, uszy, język, wykłuć oczy i wtedy dopiero niech zdechnie.
— A co się stanie z żołnierzami, którzy mu towarzyszą?
— Wydałem rozkaz, aby ich wystrzelano co do nogi. Mnie zaś dostawią żywcem tylko tego jednego. Ojciec mój może lada chwila tu się pojawić.
A więc... usłyszałem wyrok dość... pocieszający, niema co mówić. Poobcinają mi ręce, nogi, uszy, nos, brr! Na samą myśl, że mógłby poznać, kim jestem, włosy stanęły mi dębem na głowie. Mimoto odważyłem się na pewne pytanie, które mogło mnie zgubić bardzo łatwo, spomniałem mianowicie o fakirze el Fukara i zapytałem, czy go zna.
— Rozumie się, że go znam — odrzekł. — Był niegdyś również łowcą niewolników.
— A teraz już nie?
— Oddał się pobożności i przygotowuje się do wielkiego dzieła.
— Nie wiesz, jakiego?
— On się z tem przed nikim nie zdradza. Czyta wiele ksiąg świeckich i religijnych, odbywa narady z ludźmi, którzy niewiadomo skąd do niego przychodzą. Możliwe, że zamierza zostać wielkim marabutem