Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/15

Ta strona została przepisana.

tak cennej pamiątki! Naco prochu? Gdy Allah zechce, to można i bez prochu wystrzelić.
— Przyznaję, że Allah czyni cuda. O, tu zaraz są dwa: pierwszy jest strzelbą z czasów, kiedy jeszcze prochu nie było, a drugi, to obraz proroka, kiedy jeszcze nie żył na świecie.
— Powiedziałem ci już, że artysta widział go w duchu. To była wizya i dlatego ta flinta jest wizyjna.
— Ach, flinta wizyjna; to dobre, to jedyne w swoim rodzaju.
— Tak, ona jest jedyną w swoim rodzaju. Masz słuszność i cieszy mnie to, że przyszedłeś do tego przekonania. To jedyna flinta wizyjna na świecie, dlatego uważam ją za świętość i jestem z niej dumny.
— A w jaki sposób do niej przyszedłeś?
— Dziedzictwem. Artysta przekazywał ją z dziecka na dziecko, a ja jestem jego potomkiem i przekażę ją najstarszemu synowi. Tak, przypatruj mi się ze zdziwieniem! Jestem rzeczywiście prawnukiem syna prawnuka człowieka, któremu Allah pozwolił oglądać proroka, zanim na świat przyszedł.
— W takim razie, jesteś najsłynniejszym człowiekiem swojego szczepu i nietylko się cieszę, lecz uważam sobie za zaszczyt, iż cię poznałem.
— Tak — rzekł zupełnie poważnie — dla każdego jest zaszczytem widzieć takiego praprawnuka artysty, który żył jeszcze przed prorokiem. Znają mnie daleko w głąb Sudanu, aż hen, dokąd sięgają prawdziwi wierni, a strzelba moja słynie nawet w krajach pogańskich.
— Pewnie i strzela dobrze.
— Niestety nie. Było to wolą Allaha, że dla podniesienia właściwości nieba, nic nie ma być doskonanałego na ziemi. Odnosi się to również do mojej flinty wizyjnej. Ma ona kilka wad, napełniających smutkiem moje serce.
— Znam wszelkie rodzaje strzelb i umiem się z niemi obchodzić. Jeśli powiesz mi, jakie ma błędy, może ci co poradzę.