Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— Pozwoliłbyś mu przepłynąć tędy?
— Ani mowy. Załoga zauważyłaby mój nokwer i zawiadomiła o tem reisa effendinę.
— Przypuszczam, że niekoniecznie. Okręt mógłby przecie popłynąć zdala od reisa effendiny i nie znosić się z nim wcale.
— Nie znasz tego psa. On zatrzymuje każdy okręt i zmusza załogę do zeznań, czy nie wie co o mnie, a nawet odbywa rewizye, szukając niewolników. Gdyby więc jaki statek nadjechał z góry, to onby go z pewnością zatrzymał i dowiedziałby się, że mój nokwer tu stoi, co byłoby mu bardzo na rękę, a mój plan w niweczby się obrócił. A ja właśnie tego sobie nie życzę i, gdyby się pojawił jaki statek, zatrzymam go tak długo, dopóki się wszystko nie skończy. Ażeby upewnić się lepiej, wyślę jednego człowieka w górę rzeki, czasu jest jeszcze dosyć. Uczynię wszystko możliwe, żeby mi nic nie przeszkodziło.
Wstał i poszedł na ląd w celu wysłania jednego z ludzi na posterunek, a tymczasem przystąpił do mnie Ben Nil. Ponieważ w pobliżu nie było nikogo, mogliśmy rozmawiać zupełnie swobodnie.
— Spałeś bardzo długo, panie, — rzekł — i począłem się wreszcie obawiać, czy ci się co złego nie stało. Czyż nie pomyślałeś o tem, co nam robić należy?
— Nietylko pomyślałem, ale i zrobiłem więcej, niż się spodziewać możesz.
— A ja oka nie zmrużyłem, tak się ogromnie bałem o reisa effendinę. Oficerowie napomknęli coś niecoś, że mają go spalić żywcem, uważaj!
— Zapomocą nafty, która znajduje się w tych oto beczkach.
— Dowiedziałeś się o tem?
— Od samego Ibn Asla.
— Panie, co my poczniemy? Reis effendina już się zbliża... To straszne, to okropne! I ty mogłeś spać tak spokojnie?
— No, no, nie jest jeszcze tak źle, jak myślisz.