Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Sądziłem, że człowiek ów nie mógł słyszeć dokładnie naszej rozmowy i oczywiście nie rozumiał jej dostatecznie, gdyż rozmawialiśmy dosyć pocichu, chociaż nie szeptem.
— Mówiliście o wielu rzeczach, a głównie o zdradzie.
— Masz na to dowód?
— O, żądasz dowodu, no, proszę, czy też nie mówiliście co o nafcie?
— I owszem, mówiliśmy i nie wypieram się tego, powiedziałeś mi przecie sam o wszystkiem.
— Ale ty twierdziłeś, że nafty w beczkach niema. Jak mogłeś przypuścić taki nonsens, co?
— Żartowałem — odrzekłem, ciesząc się, że tak gładko mogłem kłamać i to bezkarnie, bo ów zaczajony człowiek niezupełnie zrozumiał naszą rozmowę.
— Przekonasz się niebawem, że to nie żart, ale sprawa bardzo poważna, a potem... mówiliście o ucieczce. Z jakiegoż tedy powodu chcielibyście uciekać, gdybyście mieli czyste sumienie?
— A! tak, mówiliśmy o ucieczce przed pożarem, gdyby objął twój okręt. Zresztą, gdybym chciał uciec, to uczyniłbym to był wczoraj i zdaje mi się, że to wystarczy za dowód, iż nie mam wcale zamiaru rozstawać się z tobą, dopóki nie załatwię wiadomego interesu.
— Widzę, że z ciebie nielada mistrz słowa. Ale co ty powiesz, gdy cię zapytam, w jakim celu rozległby się strzał z twego karabinu, gdy reis effendina się zbliży?
— Co takiego? Ależ właśnie mówiłem przeciwnie i bynajmniej nie o swoim, ale o wszystkich wogóle karabinach. Wyrażałem obawę, że ten lub ów z twoich ludzi, podraźniony i zdenerwowany, mógłby wystrzelić przed czasem, co ostrzegłoby reisa effendinę. Masz przecie ludzi daleko stąd na posterunkach i właśnie o nich się najwięcej obawiałem, czy zachowają ostrożność i nie zechcą użyć broni. Człowiekowi temu najwidoczniej się przesłyszało albo też umyślnie przekręca moje słowa. Powiedz mu, żeby na drugi raz lepiej otworzył uszy!