Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/16

Ta strona została przepisana.

— Jest ich kilka. Przedewszystkiem strzelba jest niesforna, jak dziki cap, trąca okropnie. Dała mi już niejeden porządny policzek.
— To istotnie nieładnie z jej strony. Musisz ją przy strzelaniu tak przykładać, żeby cię policzkować nie mogła.
— W takim razie trąci mnie gdzieindziej, a to wszystko jedno. Następnie wężuje strasznie.
— Wężuje? Co rozumiesz pod tem wyrażeniem?
— Mam tu na myśli, że kula nie leci w kierunku prostym, lecz w splotach wężowych.
— Co też ty mówisz....
— Effendi, nie wątp! U strzelby wizyjnej wszystko możebne. Przypatrzyłem się temu dokładnie. Nie mogę nigdy mierzyć do celu, lecz stosownie do oddalenia, na prawo, na lewo, wyżej albo niżej.
— A więc strzelba kręci, a o ile wiem, niema na to innego środka, jak tylko wprawienie nowej lufy.
— Jak możesz posądzać mnie o coś podobnego! Zniszczyłbym tem drogocenną strzelbę. Niech mnie Allah ochroni przed takim występkiem. Flinta musi zostać taka, jaka jest.
— W takim razie zbyteczne wyliczanie dalszych jej właściwości. Mojem zdaniem, jest ta strzelba najlepsza, która odpowiada celowi.
— Tak, tak... Moja strzelba wizyjna dowodzi, że mój praszczur widział proroka i to zupełnie wystarcza.
— A jak strzela, to rzecz uboczna?
— Rozumie się.
— A ja sądzę, że celem strzelania jest trafianie!
— Nie jesteś mahometaninem, więc nie możesz z odpowiednią czcią wmyśleć się w tę flintę.
— Nie, tego nie mogę, ale gdybyś kiedy miał strzelać w mojej obecności, to proszę cię, staraj się uchronić mnie od przypadku. Zrób mi tę przyjemność i mierz do mnie, a nie trafisz mnie wcale.
— Ty może szydzisz, effendi! Powiadam ci, że....