Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/161

Ta strona została przepisana.

— O Allah, co za szczęście!
— Raczej co za nieszczęście, wszak on nas zdradzi.
— Nieba! To istotnie możliwe. Co on tu robi? W jaki sposób dostał się tutaj?
— Znajdował się na okręcie, który Ibn Asl zmusił do zatrzymania się. Oficer przywiózł go tu zapewne w celu udzielenia mu wskazówek, jak się ma zachować.
— Gdzież on jest?
— Tam na krawędzi okrętu. Nie spostrzegł nas jeszcze, bo zajęty jest rozmową z Ibn Aslem.
— Czy nie moglibyśmy go uprzedzić, by milczał?
— Gdybyśmy nie byli powiązani, to oczywiście możliweby to było, ale w tej sytuacyi — doprawdy wszystko się na nas sprzysięgło. Jakie licho przyniosło go tu nad Biały Nil, skoro miał zamiar udać się w przeciwnym kierunku!
— Tak jest, z początku miał ten zamiar, ale zaskoczyło go coś innego. Wspominałem ci, że widziałem go ostatni raz w Sijut.
— Ah, nie zastanawiałem się wówczas nad tem.
— Nie widziałem się z nim potem, bo, jak wiesz, stary Abd Asl zwabił mnie do podziemnej studni, bym tam marnie zginął, ale ty mnie wyratowałeś. Gdyby Allah natchnął starego i dał mu do zrozumienia, że przyznanie się do nas miałoby straszne następstwa!
— Sądzisz, że on byłby zdolny do takiej subtelności i natchnienia?
— Bynajmniej! Radość ze spotkania a równocześnie przerażenie z powodu, że jestem skrępowany, wyprowadzi go z równowagi i z wszelką pewnością zdradzi nas swojem zachowaniem się, a może nawet wypowie głośno nazwiska! Obróć się, żeby nie zobaczył twojej twarzy!
Zastosowałem się do rady młodego przyjaciela, aczkolwiek nie wydało mi się, żeby to co pomogło. Zetknąłem się ze starym sternikiem na dahabijeh na krótko wprawdzie, ale to wystarczyło do przekonania się, że nie umie wcale panować nad sobą.