Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/165

Ta strona została przepisana.

więc nie zawracaj mi głowy swoim Ben Nilem, bo mnie to nic a nic nie obchodzi!
— Jeżeli będziesz przemawiał do mnie w ten sposób, — groził Ibn Asl — to mogłoby się to skończyć dla ciebie bardzo źle, uważaj stary!
— Ależ bynajmniej. Nie widzę wcale powodu obawiać się ciebie.
— Tak ci się zdaje w tej chwili, lecz gdybyś wiedział...
— Co?... Jeżelibym wiedział?....
— Że ja.... jestem zupełnie kim innym — odparł Ibn Asl.
— Zupełnie kto inny? A więc dobrze się domyślałem! I w takim razie jeszcze nie mam powodów do obawy przed tobą.
— Zależy od tego właśnie, kim jestem.
— Możesz sobie być, kim chcesz, nie obawiam się wcale.
— Jesteś zanadto pewny siebie, mój stary. Dowiedz się więc, że jestem... Ibn Asl we własnej osobie.
— Allah, czy to możliwe? Ibn Asl, sławny łowca niewolników.
— Tak, no i jakie to wywiera na tobie wrażenie?
Jeżeli Ibn Asl spodziewał się, że sam dźwięk jego nazwiska przestraszy starego, to grubo się pomylił. Sternik miał powody do obawy przed reisem effendiną, bo przecie uciekł z jego rąk, ale jako były łowca niewolników, nie miał bynajmniej trwogi przed hersztem bandy. Ujawniło się to natychmiast z jego zachowania i tonu, w jakim wykrzyknął, nie hamując swojej radości:
— Ibn Asl! Ależ właśnie cieszy mnie to ogromnie, że się z tobą spotykam, oczywiście, jeśli nie myślisz zwieść mnie raz jeszcze.
— Powiedziałem ci prawdę i mogę ci przysiąc na Allaha i proroka.
— Wierzę ci bez przysiąg i jestem bardzo rad. Ibn Asl nie ma żadnego powodu do wrogiego postę-