powania ze mną i dlatego chętnie wyjawię ci moje właściwe nazwisko.
Poczciwy starzec nie miał najmniejszego pojęcia, jak wielki błąd popełni, niestety nie mogłem go przestrzec.
— Oczywiście nosisz to samo nazwisko, którego się przedtem wyparłeś.
— Tak. Jestem Abu en Nil.
— A zatem... Czy ty, człowieku wiesz, co wypowiedziałeś w tej chwili?
— Cóżby, jeżeli nie to, że nie jestem twoim wrogiem, lecz przyjacielem.
— Nie, to przechodzi wszelkie wyobrażenie. Człowieku, zastanów się... Ty — moim przyjacielem?
— Słyszałeś może o pewnej dahabijeh pod nazwą „Es Semek“[1], co?
— Tak, zabrał ją reis effendina.
|
— Ten sam reis effendina, który jest twoim śmiertelnym wrogiem! Ja zaś byłem sternikiem tego statku.
Byłem świadkiem tej chwili, gdy on przeszukiwał go i odkrył, że to dahabijeh, służąca do transportu niewolników. Skonfiskował ją więc z całą załogą.
— Nie wyłączając ciebie?
— Rozumie się, ale udało mi się uciec... Na okręcie był pewien obcy effendi...
— Ah, obcy effendi! — przerwał mu Ibn Asl.
— Człowiek ten ulitował się nade mną, zaopatrzył mnie w pieniądze i ułatwił ucieczkę.
— Dlaczego właśnie tobie, a nie komu innemu?
— Ponieważ.... albo ja zresztą wiem....
Stary jednak wiedział dobrze, ale nie chciał wobec łowcy niewolników mówić o mnie dobrze.
— W każdym razie uczynił to z pobudek przyjaźni dla ciebie i to właśnie wprawia cię w podejrzenie.
— Przyjaźni? Ależ o tem mowy niema, bo widziałem go raz w życiu.
- ↑ Ryba.