Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— No, ale potem widywaliście się.
— Stanowczo nie.
— Kłamiesz. Przyznałeś się, że jesteś Abu en Nilem, wobec czego nie wyprzesz się teraz, jakobyś nie miał syna, który nazywa się Ben Nil.
— Nie syn, ale wnuk mój nosi to nazwisko.
— Bardzo dobrze! Gdzież to widziałeś się z nim poraz ostatni?
— W Sijut.
— Zgadza się to doskonale i musisz mi tylko powiedzieć, u kogo wnuk twój służy?
— O tem nie wiem, wiem tylko, że wnuk mój nie był nigdy niczyim sługą.
— Naprawdę nie? No, ale obecnie tak. Twój wnuk jest sługą, i to człowieka, który...
— Nie rozumiem, o co idzie, — przerwał — nie wiem, z jakiego powodu złościsz się na mnie.
— Ach tak! Raczyłeś nareszcie zauważyć, że nie jestem wcale łaskaw na ciebie. Ale czy naprawdę nie domyślasz się, z jakiego powodu?
— Wcale nie umiem sobie wytłómaczyć, dlaczego samo wspomnienie mego wnuka wyprowadza cię z równowagi.
Ibn Asl był pewny, że stary kłamie. Tak wywnioskowałem z tonu jego mowy. Rad więc, że dostał go w swe ręce, zauważył szyderczo:
— Jesteś niewinny... nie wiesz o niczem, co? Ha, w takim razie zmuszony jestem przekonać cię, że wybiegi z twej strony na nic się nie przydadzą. Allah sprowadza cię tu do mnie i wkrótce obaczysz tu swego wnuka i tego obcego effendiego, któremu zgotuję taką niespodziankę, że oniemiejesz z przerażenia. W kawałki każę go posiekać...
— Allah kerim! Cóż on takiego zawinił wobec ciebie?
— Niech ci się nie zdaje, psie jeden, że zdołasz mnie. podejść i oszukać! Jesteś z nim w zmowie i wiesz wszystko, nie są ci obce wszelkie jego sprawki