Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/170

Ta strona została przepisana.

— Na Allaha!... Wszystkie beczki próżne...
Ibn Asl podbiegł na krawędź pokładu od strony brzegu, skąd powtórzył jakiś głos:
— Wszystkie beczki są próżne!
— Czyście poszaleli! — wołał Ibn Asl.
— Ależ bynajmniej, wszystkie próżne, — odpowiedziano i równocześnie słyszałem, jak ktoś bębnił w nie na znak, że to, co mówi, jest prawdą.
— Maszallah — cud boży! — krzyczał Ibn Asl. — Próżne są w istocie. Któż to zrobił? Czekajcie, pójdę tam i zobaczę.
Do dozorcy zaś dodał:
— Nie dozwól tym psom mówić ze sobą! Gdyby który pisnął tylko, to zaraz wal w mordę!
To powiedziawszy, znikł z pokładu. Człowiek, który otrzymał tak surowy rozkaz, chwycił kawałek liny i począł nią wymachiwać nam poprzed oczyma, na znak, że gotów jest zrobić z niej użytek. Wobec takiego stanu rzeczy nie wypadało nic innego, jak tylko milczeć. Ja zresztą nie wiedziałem nawet, czy i w jaki sposób dałby się naprawić jeszcze błąd, który sternik tak niebacznie popełnił.
Zdawało mi się, że wszyscy zgromadzili się w jednem miejscu, to jest koło beczek, bo stamtąd dochodziły niewyraźne głosy. Potem zapanowała na chwilę zupełna cisza, widocznie próbowano dociec przyczyny katastrofy. Niebawem jednak wrócił. Ibn Asl razem z całą swoją bandą, która zapełniła cały pokład. Oczy wszystkich były zwrócone na nas i pełne oburzenia i wściekłości, a nawet, jeśli się nie mylę, podziwu. Ibn Asl przystąpił do mnie, kopnął mnie nogą i rzekł, mierząc mnie iście bazyliszkowym wzrokiem:
— Powiedz prawdę, parszywy szakalu, bo inaczej wyrwę ci język... Gdzie byłeś w nocy?
Byłoby wielką głupotą, gdybym pytanie to zbył milczeniem. Najdosadniejszą odpowiedzią mogła być jedynie pięść, niestety, nie miałem wolnej ręki i dlatego rad nierad, ozwałem się: