Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/186

Ta strona została przepisana.

— No niejedno jeszcze będzie dla ciebie niezrozumiałe, gdy się później o mnie dowiesz.
— Przez usta twoje przemawia pycha i zarozumiałość, a mimoto leżysz bezsilny u moich nóg.
— Mylisz się. Jeżeli do pewnego ściśle określonego czasu nie powrócę do swoich ludzi, stanie się ze wszystkimi jeńcami i z twoim ojcem to, czego byłeś świadkiem na Wadi el Berd, gdy reis effendina powystrzelał wszystkich schwytanych co do nogi. Nawet fakir el Fukara musi zginąć.
Nastąpiła dłuższa pauza, podczas której Ibn Asl rozważał wypowiedziane przeze mnie słowa, poczem zapytał:
— Ilu z moich ludzi uciekło?
— Ani jeden!
— Kłamiesz mimo, że starasz się mówić poważnie i nawet z oczu ci to patrzy.
— Mówię prawdę,
— A ja ci udowodnię, że nie. Widziałeś może jeźdźca, który dopiero co ukazał się był na brzegu?
— Widziałem.
— Był to Oram, jeden z moich ludzi; towarzyszył memu ojcu podczas wyprawy.
— Możliwe, ale nie w tym czasie, kiedy spotkałem twój oddział. Może był gdzie wysłany, a po powrocie, spotkawszy swoich towarzyszy schwytanych, umknął niepostrzeżenie, aby ciebie zawiadomić o nieszczęściu.
— Mógłbym się dowiedzieć, w jaki sposób udało ci się uwięzić ludzi, których przeciw tobie wysłałem?
— Nie mam wcale ochoty bawić się w opowiadania i opisy.
— W takim razie niech opowiada stary Abu en Nil.
— On nie wie o niczem, bo nie był wcale z nami. Od chwili, kiedy dopomogłem mu w Gizeh do ucieczki, nie widzieliśmy się i dopiero spotkałem go poraz pierwszy dziś na pokładzie tego okrętu.
— Prawda to?