— Proszę cię, nie pytaj mnie więcej, czy to prawda, co mówię, bo mnie to obraża, przyznasz to zresztą sam!
— A przecie przedstawiłeś mi się w nocy jako Amm Selad ze Suezu, a dziś przyznałeś się, że jesteś poszukiwanym przeze mnie effendim. Czyż to nie było kłamstwem?
— Nie, to tylko podstęp wojenny.
— Wy, chrześcijanie, nie zdajecie sobie sprawy, co znaczy kłamstwo.
— A muzułmanin nie zadaje sobie wcale trudu co do podstępu wojennego, tylko morduje i zabija wprost. Allahowi powinieneś dziękować, że nie przyznałem się wczoraj, kim jestem, gdyby bowiem nie to, miałbyś dziś na sumieniu straszną zbrodnię morderstwa setek ludzi. Zapytaj zresztą Ben Nila!
Podczas tej rozmowy ludzie cisnęli się hurmą do nas, chcąc słyszeć wszystko, co zaczął opowiadać Ben Nil. Był na tyle rozsądny, że przemilczał miejscowość, co nadawało całej sprawie pewnej tajemniczości i oczywiście wyjść mogło na moją korzyść. Wszyscy słuchali z zapartym oddechem opowiadania i dopiero, gdy Ben Nil skończył, Ibn Asl zauważył mocno zdziwiony:
— Naprawdę wierzyć mi się nie chce, jakobyś zabił lwa z El Teitel, effendi.
— Możesz nie wierzyć.
— Odważyłeś się na to chyba, nie wiedząc wcale, co ci grozi.
— Zaryzykowałem własne życie, nic więcej.
— Czy to nie dosyć? Czy może człowiek ponieść większą stratę nad życie?
— O, o wiele więcej.
— Co naprzykład!
— To, co dawno już utraciłeś, a mianowicie honor, dobre imię i łaskę u Boga i u ludzi.
— Effendi, nie myśl, że ja nagle popadnę w skruchę i rozrzewnienie! O, nie! Jestem w tej chwili twoim panem i władcą i życie twoje zawisło od mej woli.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/187
Ta strona została przepisana.