Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/188

Ta strona została przepisana.

— Nie przeczę, ale równocześnie zawisło od twej woli życie Abd Asla, fakira el Fukara i całego oddziału ludzi.
— Ach tak. Przybyłeś ułożyć się ze mną o wolność tych ludzi. Ciekaw jestem, jakie jest twoje żądanie.
— Nie bardzo wygórowane. Przysięgnij, że nie będziesz już zajmował się handlem niewolników, wróć mi wolność i oczywiście tym dwom moim towarzyszom!
— Zadowoliłbyś się moją przysięgą?
— Może, a może i nie. Możliwem jest, że zażądam pewnego zabezpieczenia.
— Na jakiej podstawie przypuszczasz, że mógłbym przysiąc fałszywie?
— Bo znam już wielu muzułmanów, którzy składali fałszywe przysięgi.
— Widocznie nie byli to prawi wyznawcy proroka.
— Mogę ci udowodnić, że fakir el Fukara i twój ojciec, który uchodzi za bardzo pobożnego fakira, przysięgli na Allaha i brodę proroka, a skłamali wszystko od początku do końca.
— Czy ty byłeś tym, który żądał od nich przysięgi?
— Ja.
— W takim razie nie popełnili żadnego grzechu, bo jesteś niewiernym.
— Ach, to tak! Rozumiem. Muzułmanin może wobec chrześcijanina przysiąc fałszywie i to wcale nie jest uważane za krzywoprzysięstwo.
— Rzecz się ma tak, jakby wcale nic nie powiedziano.
— I wobec tego żądasz, abym wierzył twoim zapewnieniom? Złapałeś się sam, wobec czego zmuszony jestem postawić inne warunki.
— No? Słucham.
— Uwolnisz nas wszystkich trzech, a ja w zamian daruję wolność twemu ojcu i fakirowi el Fukara. Resztę jeńców oddam reisowi effendinie.