Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/192

Ta strona została przepisana.

cię więc i przestanę się tobą zajmować dopiero wówczas, gdy ostatnia kropla krwi z ciebie wypłynie, ostatni oddech uleci. Hej! — krzyknął do obecnych — zabrać wszystkich trzech i wpakować do ciemnicy! Drzwi dobrze zaryglować i postawić wartę!
Rzuciło się na nas kilku, nie troszcząc się o całość naszych kości; wlokło po schodach w dół i niosło następnie przez ciemny korytarz w głąb. Nie zdołałem nawet rozpoznać, w której stronie okrętu znajdowała się cela, do której wpakowano nas; zaryglowano drzwi, a jeden z drabów zauważył:
— Za wiele gadania z tym psem i za wiele zaszczytu! Jabym o wiele krócej postąpił. Nóż w pierś i po krzyku! Allah niech ich spali... Kto zostaje na posterunku?
— Ja — ozwał się znajomy mi skądś głos.
— Dobrze, niebawem cię zwolnię, służba nieciężka, bo oni są powiązani i zamknięci. No i zresztą gdzieby uciekli? Potopić się w nurtach rzeki?
Niebawem kroki ucichły i nawet z pokładu nie dolatywały już głosy. Począłem się tedy oryentować w tej nowej pozycyi. Przedewszystkiem zapomocą czucia zbadałem, że podłoga była zrobiona z drewnianych dylów, nadaremnie jednak starałem się wywnioskować po szumie wody, w której stronie okrętu jesteśmy. Przypuszczałem tylko, że komórka należała do tak zwanego zogu[1], a więc byliśmy w przedniej części okrętu.

Abu en Nil chciał coś mówić, lecz powstrzymałem go, gdyż człowiek, stojący na straży mógł nas łatwo podsłuchać i podwoić swą czujność. Po niejakim czasie słychać było ciche macanie i czołganie, które to się oddalało, to znów zbliżało. Wreszcie ktoś począł do drzwi leciuchno i ostrożnie pukać tak, że ledwie dosłyszeć było można. Nie odezwaliśmy się, a mimoto pukanie się powtórzyło i to śmielej niż przedtem, a że i teraz nie dawaliśmy

  1. Tram, kil.