Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/196

Ta strona została przepisana.

— No, i jakże się wam tu powodzi? — ozwał się sarkastycznie handlarz niewolników. — Pokaż więzy!.. Chciałbym się przekonać, czy się nie rozluźniły...
Postawił lampę na podłodze i obejrzał następnie moje ręce i nogi. Byłem tak silnie skrępowany, że powrozy z łyka wgryzały się w ciało i omal krew nie wystąpiła.
— Myślałeś w dalszym ciągu o cenie, którą mi postawiłeś? — zapytał, na co mu wcale nie dałem odpowiedzi.
— A może będziesz łaskaw oznajmić mi, czy upłynął już termin, w którym cię oczekiwano?
— Nie obawiaj się, zdążę na czas tam, gdzie mnie oczekują!
— Wybornie! Spotkasz się zatem z psami, które do ciebie należą — w wieczności.
A do strażnika dodał:
— Uważaj bacznie, aby te wrzodliwe szakale nie rozmawiały ze sobą! Weź bat i chłoszcz, głowaczy nie głowa!
Dawszy ten rozkaz, podniósł lampę, splunął na mnie i zamknął drzwi, poczem wstąpił na schody, postawił światło w jakimś zakamarku i zgasił je, wreszcie wyszedł na pokład.
Po upływie dobrej chwili zapukał nasz znajomy i począł szeptać:
— Już poszedł i jesteśmy bezpieczni, effendi. O co chciałeś mnie pytać?
— Przedewszystkiem, powiedz mi, co to za ubikacya, w której się znajdujemy?
— To zidźn el bahriji[1], w którem zamykani bywają za karę nasi ludzie.
— Gdzie śpi załoga w nocy?
— Tu pod pokładem i jeszcze niżej pod wiązaniami, jeżeli niema niewolników.

— Musielibyśmy zatem przechodzić obok śpiących i natknąć się nawet na nich?

  1. Cela więzienna dla marynarzy.