Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/20

Ta strona została przepisana.

się z nami, nie zaskoczyło go widocznie, a całe zachowanie się świadczyło, że spodziewał się nas spotkać. Jak to wszystko wytłómaczyć? Nie oddałem się jednak na razie domysłom; należało go przedewszystkiem obserwować. Okłamał mnie, więc uważałem za najlepsze i jemu nie powiedzieć całej prawdy, odpowiedziałem więc na jego zapytanie:
— Przybywam z Badjaruja.
— I tam byli także żołnierze?
— Nie. Spotkałem się z nimi tutaj, a oni pozwolili mi skorzystać ze studni.
W kątach ust jego zadrgał chytry uśmieszek, lecz udał, że mi wierzy, i pytał dalej:
— Skąd oni przybywają? Gdzie byli?
— Nie wiem tego.
— Wiesz, bo musiałeś mówić z nimi!
— Prosiłem ich o pozwolenie zakwaterowania się tutaj, a ponadto nic nie mówiłem. Uważam też za brak uprzejmości wypytywanie nieznajomych zaraz po spotkaniu się z nimi o najrozmaitsze drobnostki.
— W pustyni i na stepie jest ciekawość bardzo ważną rzeczą i dlatego proszę cię o pozwolenie zapytania się, która miejscowość jest twoim celem podróży?
— Zdążam do Kamlinu nad Błękitnym Nilem.
— To prawdopodobnie przejdziesz pod El Salaya przez Biały Nil.
— Tak.
— A dokąd dążą żołnierze?
— Nie wiem. Powiedziałem ci już, że nie pytałem ich o nic.
Zwrócił się nagle do przewodnika, siedzącego obok mnie i zapytał go:
— A kto ty jesteś? W każdym razie Ben Arab?
Sądziłem, że zapytany słysząc to, co mówiłem, nabierze nieufności i nie będzie go informował, tymczasem on wbrew moim oczekiwaniom odpowiedział;
— Jestem Ben Arab, bo należę do Beni Fessarów.
— Przybywasz teraz z ojczyzny?