w umówionem miejscu sakiewkę, poczem w towarzystwie obu współwięźniów wyszedłem na pokład i, czołgając się na brzuchu, aby na wszelki wypadek nie dostrzeżono mnie, dotarłem do kajuty i nie bez pewnych trudności namacałem broń i zabrałem ją ze sobą.
— No, a co teraz? pytał strwożony Ben Nil — Czy możemy zejść po drabinie na brzeg?
— Ba, chwyciliby nas z pewnością — zauważył Abu en Nil.
— Którędyż więc mamy się wydostać na świat, powietrzem?
— O, to właśnie. Najlepiej zrobimy, gdy damy susa w dół między nich. Postraszą się i, nim się połapią, co zaszło, — nas już nie będzie.
— Zlituj się, — zauważył Ben Nil — taki skok nie na moje nogi. Połamałyby się w kawałki.
— No, no, — pocieszałem go — obejdzie się bez karkołomnego skoku, spuścimy się po linie i to nie między nich, lecz z przeciwnej strony, do łodzi, którą umkniemy tak dobrze, jak lądem i na własnych nogach.
— Allah, Wallah, Tallah! Co za przepyszna myśl! Ale — effendi, nic z tego nie będzie...
— No, a to czemu?
— Bo łódź znajduje się z tamtej stroriy, gdzie oni siedzą.
— Mnie sie zdaje, że powinna być z przodu, bo tam ją przyczepiono, celem przyspieszenia szybkości statku, O ile sobie przypominam, nie ruszano jej w czasie wjazdu do maijeh, a tylko odpięto żagle. Zobaczmy!
Poraczkowaliśmy w przeciwną stronę okrętu od rzeki i istotnie domysły moje nie były omylne. Łódź wisiała na grubej linie tuż nad wodą. W ciemnicy nie mogliśmy dostrzec, czy znajdują się w niej wiosła, a tylko widniało coś białego.
— Co to? — zapytał Ben Nil nie bez trwogi.
— Prawdopodobnie żagiel, który dodano łodzi w czasie jazdy. Jeżeli to prawda, to niezawodnie będzie tam i maszt, a może nawet i wiosła.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/204
Ta strona została przepisana.