Widziałem rano na przodzie okrętu wiązki pochodni, zrobione z palmowego łyka i żywicy. Zabrałem więc jedną z nich i wrzuciłem do łodzi.
— Na co ci tego? — pytał Ben Nil.
— Zobaczysz później, teraz czas do działania a nie na rozmowy. Chwyć się liny i jazda w dół, a za tobą dziadek, ja ostatni!
Ben Nil zarzucił swą strzelbę na plecy, wyprostował się i pochylił następnie w dół, a w tej chwili dosłyszałem słowa Ibn Asla:
— Przynieście mi tu kubek raki, a żywo!
Jest to rodzaj wódki, którą muzułmanom wolno używać. Domyśliłem się z tych słów, że conajmniej dwu ludzi pobiegnie na pokład po raki i dlatego nalegałem na Abu en Nila:
— Prędzej! Nie spostrzeżono nas jeszcze, ale w tej chwili dwu drabów wspina się po drabinie na pokład!
Musiałem przykucnąć, aby mnie natychmiast nie spostrzegli. Niestety, stary Abu en Nil guzdrał się tak niezdarnie, że pierwszy, który wyszedł na pokład, zobaczył go i poznał odrazu, co się święci.
— Gwałtu! Jeńcy uciekają! Tu wszyscy, a prędko! — wołał pierwszy, biegnąc równocześnie do nas, a za nim dwaj inni. Stary już się chwycił liny i spuścił się w dół, a ja na krawędzi przykucnąłem i w chwili, gdy trzej bandyci dobiegli do tego miejsca, zamachnąłem się kolbą tak silnie, że pierwszy padł odrazu na pokład, drugiego źgnąłem lufą w brzuch i w ten sposób również ubezwładniłem, a trzeci już położył palec na języczku pistoletu, gdy nagle otrzymał potężny cios między oczy i runął jak długi. Trwało to wszystko ledwie parę sekund. Na brzegu wzmógł się niesłychany popłoch i zamieszanie, a część załogi wdzierała się po drabinie na pokład, spychając się i przeszkadzając jeden drugiemu. Tylko niezwykłej przytomności umysłu zawdzięczam ocalenie, bo każda sekunda miała ogromną wartość. Spuściłem się lotem ptaka do łodzi, odciąłem
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/205
Ta strona została przepisana.