Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/208

Ta strona została przepisana.

wprawdzie zabezpieczeni już od kul, ale wskutek nieznajomości okolicy, nasuwały się niebardzo wesołe myśli. Szło mianowicie o wyszukanie miejsca, którędyby można wydostać się z maijeh, lecz żaden z nas ani pojęcia o tem nie miał. Wejście do tego zacisza było, jak słyszeliśmy przedtem, zarośnięte tak bardzo, że nawet w biały dzień trudno je było odnaleźć, a cóż dopiero teraz w nocy ciemnej, że oko wykol! A oprócz tego należało się obawiać krokodyli i hipopotamów, których pełno w górnym Nilu, zwłaszcza w miejscach zacisznych.
Na szczęście stary Abu en Nil znał dosyć okolice tej osobliwej rzeki i dowiedziałem się od niego, że powyżej wsi Kwany przybiera ona kierunek północnozachodni, postanowiłem więc kierować się w tę stronę. Po niejakim czasie spostrzegliśmy nad głową gwiezdny pas nieba między wysoko wznoszącemi się ścianami lasu. Pas ten zwężał się coraz bardziej, aż wreszcie znikł i mieliśmy nad głową znów baldachim gałęzi i liści.
— Ściągnąć wiosła! Prawdopodobnie jesteśmy już u wyjścia z zatoki. Przypuszczam, że musi tu być chociaż słaby prąd i ten uniesie łódź na właściwą drogę najpewniej.
— O, to niebezpieczna rzecz, — ostrzegał sternik — jeżeli zawadzimy o co i łódź się wywróci, to zjedzą nas krokodyle.
— Ale my nie zderzymy się z niczem, zobaczysz.
Dobyłem w tej chwili wiązkę, zabraną z okrętu, zapaliłem jedną z pochodni i dałem ją Ben Nilowi, by ją umocował na dziobie łodzi, nie troszcząc się już o to, czy Ibn Asl zauważy światło, czy nie.
Przy świetle spostrzegłem, że znajdowaliśmy się pod olbrzymiemi drzewami senesowemi, których pnie, jak zmierzyliśmy wiosłami, były w wodzie jakie półtora metra. A zatem nie było to wejście do maijeh. Zatrzymaliśmy się koło jednego pnia na chwilę. Zerwałem w tym czasie garść liści i wrzuciłem na wodę — popłynęły. Puściliśmy się więc ostrożnie w tym kie-