Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Płynęliśmy o wiele prędzej, niż rankiem w górę Ibn Asl, bo sprzyjał nam wiatr, a oprócz tego niósł nas prąd i w dodatku mieliśmy wiosła; niestety łódź była za wielka. W mniejszej bylibyśmy jeszcze znaczniej przyspieszyli podróż, mimoto od chwili odbicia od okrętu nie upłynęła nawet godzina, gdy dotarliśmy do Kwany. We wsi tej znajdowały się podówczas składy rządowe rozmaitych zapasów żywności. Każdy okręt, zdążający w górę Białego Nilu, zaopatrywał się tu w niezbędne artykuły, bo im dalej w górę, tem droższa żywność i tem trudniej ją nabyć.
Zatrzymaliśmy się tu na krótki czas, by zasięgnąć wiadomości od harisa el miszrah[1], czy nie przepłynął tędy okręt reisa effendiny. Otrzymaliśmy odpowiedź przeczącą, wobec czego powiosłowaliśmy natychmiast w dalszą drogę.
Noc na Nilu! W duszy poety wywołałaby ona prawdziwe natchnienie, lecz nie dla mnie były w tej chwili poetyckie nastroje.
W ciągu ostatnich nocy spałem bardzo mało, byłem ogromnie znurzony, a tu na dobitek trzeba było wiosłować! Tak samo i Ben Nil poruszał wiosłami jak automat i prawdopodobnie spał podczas tej pracy. Nie odzywał się też stary Abu en Nil. Wprawdzie nie miał on poza sobą tyle przejść, co my, ale milczenie jego miało zgoła inne powody. I gdy go o to spytałem, rzekł:
— Nie jestem wcale zmęczony, effendi, a tylko odbiera mi humor pewna dosyć poważna troska. Jestem przecie dezerterem.
— Ah, obawiasz się więc reisa effendiny?

— Oczywiście. Schwytał mnie przecie wówczas na okręcie niewolników i, gdybyś mi był nie dopomógł do ucieczki, czekała mnie z pewnością dotkliwa kara. Obecnie nawijam się znowu przed oczy temu surowemu panu i kto wie, co będzie ze mną. Ciężko mi wypo-

  1. Strażnik portowy.