— Effendi, ty wlewasz balsam na rany mojej duszy i, jeżeli mi daruje reis effendina, to łatwiej uspokoi się moje sumienie i nie będę się już obawiał nikogo i śmiało będę mógł spojrzeć w oczy każdemu, a nawet wrócić do ojczyzny, pewny, że nie grozi mi żadna kara. Ty uratowałeś mi już raz życie i przeczuwam, że gdyby mnie coś istotnie groziło, to nie brałbyś mnie z sobą do reisa effendiny. Cóż ja mu jednak odpowiem, gdy mnie zapyta, w jaki sposób wówczas uciekłem?
— Wyznaj mu całą prawdę!
— Ba, ale on w takim razie pogniewa się na ciebie.
— Nie sądzę, zresztą twój wnuk wyświadczył mu tyle przysług w ostatnich dniach, że może tylko mieć wdzięczność nietylko dla niego, ale i dla ciebie i oczywiście przebaczy ci bez wahania.
To uspokoiło go zupełnie i od tej chwili, że tak powiem, rozwiązał mu się język. Opowiadał mi stary tyle przygód i rozmaitych przejść, że doprawdy miło mi było słuchać, chociaż nieraz ze zgrozą, tego wszystkiego. A droga nasza była długa i monotonna.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/215
Ta strona została przepisana.