Prowadziliśmy bardzo ożywioną rozmowę w czasie nocnej jazdy, co nam jednak nie przeszkadzało uważać na każdy szczegół po drodze. Skoro tylko zauważyliśmy jakiś przedmiot, podobny łudząco do okrętu, stawaliśmy natychmiast, niestety trudno było spotkać choćby żywego ducha. Wypalił się powoli cały zapas pochodni i wkońcu brakło nam światła. Musieliśmy więc płynąć pociemku. Nad ranem wiatr dął silniej, wskutek czego łódź posuwała się bardzo szybko i przez dłuższy czas ani ruszyliśmy wiosłami, zwłaszcza gdy się nadarzył bystry prąd rzeki.
Około piątej godziny rano przybyliśmy na miejsce, gdzie obozował wczoraj Ibn Asl. Zatrzymanego przezeń okrętu już nie było. Wyszliśmy na obozowisko w nadziei, że spotkamy kogo, niestety daremnie. Nie pozostawało nam nic innego, jak tylko płynąć jeszcze dalej aż do Hegazi. Gdybyśmy i tam nie zastali reisa effendiny, to albo rozminęliśmy się z nim w drodze albo też cofnął się do Chartumu. W tym ostatnim wypadku troska o moją karawanę spadała wyłącznie na mnie.
Popłynęliśmy więc i w pobliżu Hegazi zauważyliśmy małe światełko, a że poczęło już szarzeć, dostrzegłem po dobrem wpatrzeniu się, że światełko to mieści się na statku, stojącym w miszrah. Rozróżniłem następnie kontury okrętu z trzema pochyłymi masztami; był to „Sokół“, którego tak troskliwie poszukiwaliśmy