Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/217

Ta strona została przepisana.

przez noc całą. Popłynęliśmy oczywiście ku okrętowi, lecz w tej chwili dał się słyszeć z pokładu alarmujący głos:
— Łódź, tu po tej stronie!
Chciałem zażartować i dałem znak towarzyszom, by udawali, że nic nie słyszą, i skierowaliśmy umyślnie w bok niby z zamiarem ucieczki, gdy w tem krzyknął ktoś z pokładu, bynajmniej nie w żartobliwym tonie:
— Stać, bo strzelam!
A równocześnie ozwał się na pokładzie dzwonek alarmowy. Wiedziałem, że skoro warta da taki znak, to w przeciągu kilku minut cała załoga jest w pogotowiu do walki i dlatego żart mój mógł spowodować bardzo niemiłe następstwa. Skierowaliśmy więc łódź w kierunku statku.
— Przybić do lewego boku okrętu — brzmiały gromkie słowa z pokładu — i nie ruszać się!
Usłuchaliśmy, a na górze wszczął się bardzo ożywiony ruch. Niebawem zapytano nas:
— Czyja to łódź?
Poznałem po głosie reisa effendinę i, żeby on mnie również nie poznał, kazałem Ben Nilowi odpowiedzieć:
— Z „Jaszczurki“.
Odpowiedź ta wprawiła go w zdumienie.
— Wyjść na pokład w tej chwili! — zawołał głosem podniesionym.
Wiadomo było mu zapewne, że to właśnie statek pod nazwą „Jaszczurka“ umknął wczoraj z przystani koło dżezireh i teraz pomyślał, że dowie się coś bliższego o całej sprawie. Na pokładzie pozapalano wiele latarń, ja zaś, chcąc się trochę podroczyć, wypchnąłem sternika na zrzuconą nam powrozową drabinę, zostając z Ben Nilem na dole. Stary krzywił się co prawda, ale rad nierad polazł pierwszy i, gdy już wydostał się na pokład, usłyszałem słowa reisa effendiny:
— Ano jest już jeden! Ale poczekajno... Widziałem już gdzieś tę twarz... Ktoby to mógł być? Słuchajno, dobrodzieju, gdzieśmy się to widzieli?