Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/219

Ta strona została przepisana.

się na pokładzie „Jaszczurki“? Zaczynam teraz pojmować. Ten psi syn zastawił na mnie pułapkę. Prawda to? Mów!
— Tak, emirze, zgadłeś. Miałeś być spalony razem z okrętem i załogą za pomocą nafty.
— Allah kerim! Bóg jest łaskawy, bo mnie natchnął, bym obrał drogę lądem. To stąd pochodziły beczki! W tej chwili ruszymy dalej, a ty musisz nas zaprowadzić do maijeh es Saratin! Spalić mnie chciał razem z ludźmi i okrętem! Żeby ci jednak dać przedsmak tego, co cię czeka, otrzymasz narazie bastonadę. Azis, zwiąż mu nogi i wymierz dwadzieścia plag w podeszwy!
Ostatnie słowa wypowiedział do swego ulubieńca, młodego człowieka, który właśnie stał obok, trzymając w ręku potężny bykowiec, zrobiony ze skóry hipopotama. Młodzieniec ten był zawsze na zawołanie, ilekroć zaszła potrzeba wymierzenia komu plag, a że Abu en Nil pamiętał go dobrze jeszcze z pod Gizeh i wiedział, że niema z nim żartów, dlatego złożył ręce jak do modlitwy, błagając:
— Emirze, nie każ mnie chłostać, jestem zupełnie niewinny!
W tej chwili wydrapał się na pokład Ben Nil i rzekł do emira:
— Nie powinieneś go bić, emirze, bo to mój dziadek, który zresztą wcale przed tobą nie skłamał.
— Co? Ty tutaj? Ty, Ben Nil? Cóż ty robisz w towarzystwie łowcy niewolników?
— Tym nie był on nigdy. Że przez krótki czas pełnił obowiązki sternika na okręcie łowców, to jeszcze nie wielka wina, poświadczy to zresztą mój effendi.
— A gdzież ten twój effendi jest?
— Idzie już — odpowiedziałem, skacząc przez poręcz. — Otóż i on!
Z piersi wszystkich wyrwał się jeden okrzyk zdziwienia i radości. Emir cofnął się o krok w tył i prawie oniemiał, lecz po chwili otwarł szeroko ramiona i postąpił ku mnie, wołając: