Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/22

Ta strona została przepisana.

i że nie zdradził wzrokiem ani też żadnym znakiem, iż właśnie ja nim jestem.
— Czy podobnie haniebny czyn jest możebny? On napadł na wasze żony i córki, a kto nie nadawał się do sprzedaży, tego zamordował. To zbrodnia, wołająca o pomstę do nieba, i niechybnie spotka go kara Allaha.
— Tak, Allah potrafi go znaleźć, a effendi i reis effendina poprzysięgli mu zemstę.
— O, on nietylko odważny, lecz chytry, on im się wymknie.
— Nie sądzę. Obcy effendi to człowiek, który znajdzie każdego, kogo szuka.
— W takim razie musiałby być wszechwiedzącym.
— To niepotrzebne, ale jego oko widzi wszystko, a bystrość rozumu tworzy sobie z tego całość. On nie znał drogi, obranej przez rabusiów kobiet, lecz obliczył ją tak dokładnie, jakby mu kto powiedział.
— Gdzie on znajduje się teraz?
— On... On... jest jeszcze u nas we wsi — odrzekł zapytany z wahaniem.
— Jeszcze tam u was we wsi? — powtórzył obcy z uśmiechem nie całkiem przytłumionym, przesuwając po mnie krytyczne spojrzenie. — Chciałbym zobaczyć tego człowieka. Gdybym miał czas, pojechałbym tylko w tym celu do Bir es Serir, lecz godziny moje takie policzone, że nawet tu nie mogę zabawić dłużej.
Wstał i poszedł do swego wielbłąda. Chociaż obserwowałem go nieustannie, miałem czas przypatrzyć się także zwierzęciu. Wpadło mi przytem w oko, że miało ono błąd, zwany „skubaniem“. Wielbłąd taki zamyka i otwiera na przemiany palce u nóg, przyczem wyrywa źdźbła trawy, które mu się zostają między palcami. Błąd ten nie powoduje wprawdzie wielkiej szkody, ale fakt, że zauważyłem go u tego zwierzęcia, mógł mi się bardzo przydać w kierunku unicestwienia ich złowrogich planów.