Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/221

Ta strona została przepisana.

— W jedzeniu — przerwał mu któryś. — O, w tem, ma bestya talent. Jeść, pić, palić tytoń, spać i chełpić się umie doskonale, lecz pozatem...
— Milcz! — zgromił go drągal — usta twoje są źródłem, z którego mętna płynie woda. Bardzo żałuję, effendi, że nie miałeś sposobności widzieć mnie choćby naprzykład wczoraj, gdyśmy ciągnęli w kierunku dżezireh Hassanii w pościgu za handlarzami niewolników. Moja postać przewyższała wszystkich, a w sercu czułem taki ogień zapału i męstwa, że, że... ale co tu wiele gadać. Łowcy niewolników już na sam widok mojej osoby uciekli co sił, a emir mnie jedynie ma do zawdzięczenia, że...
— No dosyć, dosyć, — przerwałem mu — mamy ważniejsze rzeczy do omówienia, niż twoje przechwałki.
— Otóż to — dodał emir — idź stąd! — a do mnie: — Jestem bardzo ciekaw, dlaczego udałeś się do Hegazi, a nie do Chartumu, skąd wziąłeś się w towarzystwie tego oto sternika z bandy rabusiów, no i wkońcu, gdzie twoi żołnierze?
— Asakerzy zostali w tyle i przyprowadzą ci niebawem całą gromadę łowców niewolników, których schwytałem.
— Znowu sprzyjało ci szczęście? Udało ci się może co z bandą Ibn Asla? Effendi, ty się w czepku urodziłeś napewno. Ja, niestety, od Wadi el Berd nie wyłowiłem nic.
— No, to pociesz się, bo jeżeli nie pomylę się w rachubie, to już jutro będziesz miał w ręku samego Ibn Asla.
— Naprawdę? Gdzie on się znajduje?
— W maijeh es Saratin, jak ci wspomniał Abu en Nil.
— Gdzie to jest?
— Powyżej wsi Kwana.
— Byłeś aż tam? Nie, doprawdy wierzyć nie mogę.
— Byłem przedwczoraj, nim jeszcze tu przybyłeś, w Hegazi i koło dżezireh Hassanii, gdzie Ibn Asl schwytał mnie.