Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/223

Ta strona została przepisana.

dni, co chwilami wprowadzało go w niemałe zdumienie. Słuchał z natężoną uwagą i przerywał wykrzyknikami podziwu i zachwytu. Opowiadaniz3 moje było jednak bardzo treściwe i pobieżne, emir zaś chciał wiedzieć najdrobniejsze szczegóły i natarczywie domagał się tego.
— Kiedyindziej, — odpowiedziałem — bo teraz niema na to czasu. Przededniem jeszcze musimy wyruszyć w drogę.
— Kto, gdzie?
— No, ja, ty i Ben Nil. Wsiądziemy do łodzi, którą tu przybyliśmy, i powiosłujemy kawałek w górę rzeki; będę miał dosyć czasu opowiadać ci dalej w czasie jazdy. Mam pewien plan, który trzeba wykonać zaraz i to w ten sposób, że musisz udać się ze mną. Dobrzeby było, gdybyśmy tylko trzej w drogę udać się mogli, niestety ja i Ben Nil jesteśmy tak pomęczeni, że nie moglibyśmy wiosłować. Zechcesz więc odkomenderować do tego dwu silnych marynarzy.
— A no, dobrze. Jesteś nadzwyczaj tajemniczy, że jednak jestem przekonany o twoich zdolnościach i że mianowicie nie przedsiębierzesz niczego bez należytych ku temu powodów, posłucham cię, ale przyznam się, że gdyby kto inny czynił mi podobną propozycyę, podejrzewałbym go o nieuczciwe zamiary względem mnie. Możnaby mnie przecie przy tej sposobności wydać w ręce Ibn Asla tak łatwo...
— Sądzę, że istotnie możesz na mnie polegać. Ale zmieńno uniform, aby nas nie poznano po drodze, gdy będziemy wracali! To rzecz niemałej wagi.
Emir przebrał się natychmiast po cywilnemu, a ja zabrałem ze stołu trochę żywności do torby i następnie wyruszyliśmy w drogę.
Na wschodzie rumieniła się już zorza poranna, gdy odbiliśmy od okrętu. Dwaj marynarze wiosłowali pilnie, a ja siedziałem obok Ben Nila a naprzeciw emira, który był ogromnie zdenerwowany z łatwo zrozumiałych powodów. Nie trzymałem go też zbyt długo