w niepewności i wtajemniczyłem go dokładnie w cały plan, tembardziej, że czasu ku temu było dosyć. Nim dobiliśmy na miejsce, gdzie obozował przedtem Ibn Asl, emir udobruchał się na dobre i przejął się mojemi myślami bardzo żywo. Wylądowawszy, usiedliśmy pod drzewem na brzegu i w tej chwili rozkazałem, by obaj marynarze wrócili pieszo do Hegazi, ale tak ostrożnie, aby ich nikt po drodze nie zauważył. Odeszli natychmiast, a reis effendina pytał niemało zdziwiony:
— Jesteś ciągle zagadkowy do niemożliwości. Czy my nie będziemy wracali łodzią do Hegazi?
— Ja z Ben Nilem — tak, ale ty nie.
— Co? Chcesz, żebym pieszo biegł taki kawał drogi?
— Zgadłeś, a powód ku temu wytłómaczę ci później, teraz zaś chciałbym się dowiedzieć, co myślisz o całej sprawie.
— Przedewszystkiem jestem zdumiony w najwyższym stopniu. Ty, effendi, jesteś istotnie człowiekiem, który...
— Daj pokój, — przerwałem mu — co o mnie myślisz w tej chwili, to rzecz uboczna.
— My wszyscy zawdzięczamy tobie życie, ale mimoto nie możesz żądać, aby...
— Abyś bodaj przez krótki czas przynajmniej milczał, tego mogę żądać śmiało od ciebie. Czas bardzo drogi i musimy się zająć tem, co najpilniejsze. Przypuszczam, że masz chęć pochwycić Ibn Asla?
— Naturalnie. Przysięgam na Allaha, że nie dziś, to jutro...
— Powoli tylko z przysięgami! bo człowiek nie jest panem rozmaitych okoliczności. Nieraz bardzo nieznaczny błąd może zniweczyć olbrzymi zasób pracy i zabiegów. W jaki sposób chciałbyś schwycić opryszka?
— W sposób najprostszy. Pojadę do maijeh es Saratin i tam go napadnę.
— Ale jego tam z pewnością już niema. Jestem przekonany, że zaraz po naszej ucieczce opuścił tę
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/224
Ta strona została przepisana.