kryjówkę, i miał ku temu bardzo ważne powody. Po pierwsze nie czułby się tam już bezpiecznym, bo miejsce to jest mnie wiadome, powtóre musiał pospieszyć z pomocą swemu ojcu i poddanym, będącym u mnie w niewoli, i jestem pewny, że popłynął w dół Nilu zaraz po naszej ucieczce.
— W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak tylko wyruszyć naprzeciw...
— Aby go nie spotkać — przerwałem.
— Przeszukamy wszystkie zakątki wzdłuż Nilu.
— I podczas gdy się tem zajmiemy, on najspokojniej w świecie pomaszeruje przez step w kierunku mojej karawany.
— Za krótki czas na to.
— Bynajmniej. Wie on dobrze, że go szukasz i że ja popłynąłem napewno naprzeciw ciebie, aby cię wezwać do maijeh. Dlatego wykorzystał noc i udał się, o ile mógł, jak najdalej w dół, skrył gdzieś swój okręt w zaroślach, a z załogą pomaszerował naprzeciw naszych asakerów.
— Rozumiem już teraz. Zaalarmuję żołnierzy i poprowadzę ich w kierunku karawany, by jej bronić natychmiast. Ty oczywiście będziesz mi towarzyszył.
— Nie, ja z Ben Nilem pojadę naprzeciw karawany, podczas gdy ty urządzisz zasadzkę na Ibn Asla.
— Dlaczego nie obaj razem?
— Bo w tym wypadku nie dostalibyśmy Ibn Asla, który obecnie znajduje się ze swoimi ludźmi powyżej nas. Wyprzedziliśmy go więc, a gdy tu się pojawi i zauważy nasze Ślady, będzie ostrożny i zostanie.
— Jeżeli jednak zechce ratować swego ojca, to mimo wszystko nie zaniecha wyprawy i może na nas napaść z tyłu.
— Nie zdobędzie się na to, ceni on bowiem więcej własną wolność, niż życie ojca i ludzi zabranych do niewoli. Słyszałem to z własnych jego ust. Możliwe zresztą, że wyprawi przeciw nam oddział łowców niewolników, ale ręczę za to, że osobiście nie zdecyduje
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/225
Ta strona została przepisana.