Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/232

Ta strona została przepisana.

jest to wyschłe koryto potoku, wciskające się w skały. Po pięciu minutach drogi koryto rozszerza się w kotlinkę, zarośniętą gęsto krzakami.
— Wiem już... Zapuściłem się raz w to miejsce, szukając wody do picia.
— Doskonale. Cieszy mnie to, że znasz obmyślaną przeze mnie kryjówkę. Otóż tam właśnie przyślij mi ze dwudziestu wojowników!
— Ba, ale w którym czasie?
— Na krótko przed mojem przybyciem, gdyby bowiem przyszli tam wcześniej, to mógłby ich Ibn Asl wyszukać. Jeśli dobrze obliczyłem, to ja jeszcze dziś powitam swą karawanę.
— Niemożliwe! Wszak ona ma przed sobą pięć dni drogi, a dziś dopiero dzień trzeci.
— Ja wnioskuję inaczej. Oto gdy asakerzy spostrzegli ucieczkę Orama, musieli się odrdzu domyśleć, że on pocwałował co tchu do Ibn Asla i wskutek tego spieszyli się, ile mogli. Dziś wieczorem tedy są oddaleni od nas nie więcej jak jeden dzień drogi, a że ja popędzę naprzeciw, więc bardzo jest możliwe spotkanie o tej właśnie porze, jak sobie obliczyłem. Jutro rano wyruszymy do Dżebel Arasz Kwol, ale tuż w pobliżu rozłożymy się na nocleg i dopiero rano pojutrze udamy się na miejsce. Jest bowiem bardzo pożądane, ażeby potyczka odbyła się w dzień. Możliwe, że w ciągu nocy odnajdę cię, lecz gdybym do pierwszej godziny po północy nie jawił się przed tobą, przyślij natychmiast dwudziestu asakerów w kierunku suchego koryta, o którem mówiliśmy, a ja już ich tam odnajdę. Na wypadek gdybym miał czas odwiedzić cię na twoim posterunku, dam ci zdaleka znak, a mianowicie powtórzę trzykrotnie raz poraz głos hyeny i żołnierz, stojący na widecie, może wówczas zaprowadzić mnie do ciebie. Oto wszystko, co miałem ci do powiedzenia.
— No tak, ale teraz na mnie kolej podziękować ci za tyle trudu dla mnie i poświęcenia...
— No, no, zostawmy to na lepsze czasy, teraz