Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Uważać? Dlaczego? Od chwili, gdy cię schwytano do niewoli, nie widzisz nic wokoło, jak tylko same niebezpieczeństwa. Ów jeździec, to jakiś podróżny i nic więcej. Wsiadaj i jazda, bo czas nagli!
Ben Nil posłuchał, ale spojrzał przytem na mnie bardzo zdziwiony. Nie troszcząc się o nic, podałem rękę, szejkowi, który żegnał mnie czułemi słowy;
— Allah jihfacak — niech cię Bóg strzeże! Czy też spotkamy się jeszcze kiedy?
— Prawdopodobnie niedługo i będziesz tem niemało uradowany.
Ruszyliśmy w kierunku zachodnim, podczas gdy Oram zbliżał się od południa, a spostrzegłszy nas, przystanął i zwrócił z drogi, lecz po pewnym czasie, widząc, w którym kierunku pojechaliśmy, skierował się ku Hegazi.
— Nie pojmuję cię — zauważył Ben Nil. — Przecie to z pewnością był Oram.
— Nie przeczę.
— I nie zaczekałeś, by go schwytać...
— Posłuchaj: o wszystkiem, co opowiedziałem szejkowi, musi się dowiedzieć Ibn Asl, ku czemu nastręczyła się znakomita sposobność, bo przecie Oram prędzej niż kto inny zawiadomi herszta o nowych planach i ten pomaszeruje niezawodnie wprost w kierunku Dżebel Arasz Kwol, jak sobie tego życzymy.
— Niech Allah to sprawi! Mam nadzieję, że nie rozminiemy się z naszymi asakerami.
— Widzisz tę ciemną linię na trawie?
— Tak, to zapewne ślady, lecz czyje?
— To trop Orama. Kierował się zapewne nowymi tropami, które były jeszcze świeże, bo pędził za nami po kilku ledwie godzinach. Asakerzy również trzymali się tej samej drogi i jestem pewny, w tym kierunku spotkamy niebawem naszych.
Wielbłądy po dłuższym Wypoczynku biegły znakomicie, niestety tropy były miejscami tak niewyraźne, że ciągła uwaga na nie zabierała nam sporo czasu. Po krótkim południowym odpoczynku pojechaliśmy