— Wszystko to są głupie przechwałki, aby nam dokuczyć, lecz daremne twoje usiłowania, nie zwiedziesz nas i nie uwierzymy twoim bredniom i kłamstwom. Gdybyś był widział Orama, byłbyś go nie puścił, a żeś tego nie uczynił, więc i nie widziałeś go na oczy.
— Głowa twoja jest bezdenną studnią mądrości, najświętszy ze wszystkich muzułmanów — odrzekłem mu na to.
— He, he, a może mi powiesz, w którym kierunku Oram pojechał?
— Rozumie się, że do Ibn Asla.
— No, skoro naprawdę widziałeś Orama, to widziałeś niezawodnie i mego syna, nieprawdaż?
— Ależ naturalnie. Obaj z Ben Nilem byliśmy u niego w gościnie na jego własnym okręcie. Ja nawet spałem z nim w jednej kajucie.
— Kłamstwo!
— Uważaj no, bo każę cię wychłostać! Położenie twoje obecne jest tego rodzaju, że nie zaszkodziłoby, gdybyś był chociaż trochę uprzejmy.
Wtem fakir el Fukara podniósł się do postawy siedzącej i rzekł:
— Uprzejmości żądasz? Czyż obchodzisz się z nami tak, abyśmy byli dla ciebie uprzejmie usposobieni?
— Obchodzę się z wami tak, jak nato zasługujecie.
— Ja się nie poczuwam do niczego. Zbliżyłem się do was jako gość, a wyście mnie związali, jak zbrodniarza, jest to przestępstwo, które nie wyjdzie wam na dobre.
— Któż to powiedział, żeś naszym gościem? Wyrzekłem może słowo daif[1] do ciebie albo habakek, wasahlan lub marhaba[2]?
— To nie, ale siedziałem w waszem towarzystwie.
— A potem się usunąłeś. Ja nawet ocaliłem ci życie, czemu sam nie przeczysz, a mimoto chciałeś uciec i zdradzić nas przed Ibn Aslem.