Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, w prochu będziesz się tarzał przed nim i przedemną! Nie masz wyobrażenia, jak wielkie niebezpieczeństwo zawisło nad twoją głową. Syn mój zniszczy cię, zgubi bez miłosierdzia, jak to uczynił z reisem effendiną!
— No tak, reisa effendinę zgubił, to prawda — odrzekłem, udając bardzo poważną minę.
— Zgubił? Hamdulillah! Allahowi dzięki! Udało się, no patrzcie, przecie się udało! Nieprzyjaciele zdeptani na proch, niema ich już na świecie!
— Nie zdeptani, lecz spaleni!
— Allah nie odmówił szczęścia memu synowi! Czy słyszycie, ludzie? Przyjaciele, wy wierni muzułmani, czy słyszycie, co się stało? Mówiłem wam już o tem, dusza moja przeczuwała wszystko. No i dyabeł razem ze swoimi asakerami spłonął, a ten najstarszy z dyabłów, którego tu widzicie i który musi nam opowiadać o tem, stracił już swoją władzę i musi nas uwolnić, bo jeżeli tego nie uczyni natychmiast, czeka go straszliwa kara i zgrzytanie zębów na wieki.
— No, no, nie tak zapalczywie stary — upomniałem go, ale to nic nie pomogło, bo począł teraz jeszcze głośniej krzyczeć:
— Co powiedziałeś? Przypuszczasz, że się mylę? Mój syn, najdzielniejszy z najdzielniejszych najstraszliwszy z najstraszliwszych, spalił reisa effendinę i przybędzie tu nam na ratunek. Biada wam, jeżeli spostrzeże, że włosu jednego zabrakło z naszych głów! Czekają was męczarnie, o jakich się wam nawet nie śniło, będziecie wyć, jak potępieńcy, którzy siedzą na samem dnie piekła. Uwolnienia się domagam i to natychmiastowego uwolnienia! Jesteś głuchy, effendi, lecz będziesz żałował gorzko swej głupoty. Uwolnij nas i uciekaj zawczasu, co sił masz w nogach i o ile zdoła twój wielbłąd, gdyż inaczej spadnie na głowę twoją straszliwa zgroza, jakby lew na owcę, która nie zdolna jest do obronienia się od jego ostrych pazurów!
— Miałeś sposobność przekonania się o tem, że