Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/256

Ta strona została przepisana.

wielbłąda za uzdę. Wskazywano mu ręką, gdzie znajduje się Ibn Asl, ale żaden z łapaczy nie szedł za nim, bojąc się widocznie za to skarcenia od wodza. Przybyły puścił wielbłąda obok i zbliżył się do Ibn Asla, który powitał go z wielkiem zadowoleniem i uprzejmością. Wywnioskowałem odrazu, że szejk przychodzi doń z ważnemi wiadomościami o nas. Ibn Asl nie mógł bowiem nikogo ze swoich wysłać na wywiady, bo zdradziłby się tem, gdybyśmy go poznali choć z daleka, szejk el beled zaś, złapany przez nas, mógł się wykręcić bardzo łatwo czemkolwiek i udać przed nami, że jest zupełnie niewinny, a może nawet, że działa dla naszego dobra.
— Siadaj i mów! — rozkazał mu Ibn Asl — Widziałeś ich?
— Niestety, nie — zaprzeczył zapytany, siadając obok.
— Więc nie? W takim razie wprowadziłeś mnie w błąd. Oni nie przybędą wcześniej jak jutro rano, a może nawet wcale nie zobaczymy ich już nigdy.
— Przybędą, — przerwał szejk żywo — widziałem ich tropy.
— Ba, jeżeli ktoś wpadnie na czyjeś tropy, to zdaje mi się, że nietrudno mu już doścignąć tego kogoś, i doprawdy nie pojmuję, jak mogłeś zrezygnować z dalszego śledzenia nieprzyjaciela. Obowiązkiem twoim było nie spocząć dopóty, dopóki nie osiągnąłeś swego celu.
— Ależ przepraszam, to było niemożliwe, bo zapadła ciemność. Effendi ze swoim Ben Nilem zostawił za sobą bardzo widoczne tropy, za którymi dążyłem prosto jak pod sznur, ale wkońcu ku memu zdumieniu skierowały się ku południowi. Przypuszczałem, że nieprzyjaciel wybrał sobie za cel Bir Safi. Czuwałem więc cały ranek, czy się tam pojawią, niestety czekałem do samego południa nadaremnie. Widocznie effendi obrał inny kierunek, prawdopodobnie na północ. Sądziłem więc, że, jeżeli udam się i ja w tę stronę, to natrafię na ich tropy, i nie myliłem się. Prawie przed samym zachodem słońca spostrzegłem ślady w kierunku wschodnim.