Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/258

Ta strona została przepisana.

wielbłądzica znajduje się u ciebie zawsze, gdy siadam na okręt, byłby ją niezawodnie ukradł. Sądzę jednak, że on nie ma o tem pojęcia. Co?
— Całkiem pewnie. Gdyby ją nawet zobaczył, to poznaćby jej nie mógł, bo ja zawsze farbuję ją całą, ilekroć oddajesz mi ją w opiekę. Popatrz w tej chwili, czy zdołałbyś ją odróżnić od zwykłego wielbłąda...
— Rzeczywiście! Ale co ty mówisz... Wstydziłbym się, gdyby ona była podobna do zwykłych ordynarnych wierzchowców. Przypatrz się, jakie szlachetne posiada linie. Dobry znawca spostrzegłby od pierwszego wejrzenia, że to nie byle jakie zwierzę... Mniejsza jednak o to, mówimy przecie o tym przeklętym effendim — aha... po jakiego licha wielbłądzica ma leżeć koło nas, skoro jest głodna, po tak męczącej podróży! Paszy jest dość. Hej, jeden tu! Spętać zwierzę na przednie nogi, żeby się zbytnio nie oddaliło i puścić, niech się napasie!
Jeden z siedzących łowców powstał czemprędzej i puścił wspaniałą wielbłądzicę na paszę. Przypatrywałem się jej ruchom z wielkiem natężeniem uwagi, mniej bacząc na rozmowę bądź co bądź bardzo ważną. Zwierzę podobało mi się do tego stopnia, że postanowiłem pozyskać je za wszelką cenę, i chociażby sam Ibn Asl miał ujść z życiem — bierz go dyabli! Ważniejszą zdobyczą dla mnie byłaby wielbłądzica.
Ibn Asl okazał żywe niezadowolenie z obrotu sprawy. Widocznie spodziewał się innej zupełnie wiadomości od szejka el beled.
— A no, skoro niewiadome ci jest miejsce, w którem znajduje się karawana, plan nasz chybiony sromotnie. Niech to piorun trzaśnie! Dwadzieścia głupich asakerów, a my mamy do dyspozycyi pięć razy tyle. Jakże łatwo można było dać sobie z nimi radę na otwartym stepie!
Co za szczęście, że wpadłem na myśl zboczenia z prostego kierunku na północ i dalej ku zachodowi