Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/26

Ta strona została przepisana.

i nie mógł bardzo oddalać się od swoich. Są oni blizko. Na linii, przecinającej prosto naszą drogę, postawią zapewne straże. Kiedy taka straż nas zobaczy, zbierze czemprędzej inne i nieco dalej urządzą na nas zasadzkę. Do tych straży należał dżelabi. Czatują na nas, a linia, utworzona na poprzek naszej drogi, jest stąd niedaleko. Dżelabi wróci teraz i zaalarmuje ją, a przeciwnicy będą nas czekali w miejscu, z którem musi się zetknąć nasz prosty kierunek drogi i, gdybyśmy tak pojechali, to musimy spotkać się z nimi. Na otwartej płaszczyźnie nie przedstawiałoby to dla nas żadnego niebezpieczeństwa, bo widzielibyśmy zbliżanie się nieprzyjaciół. To też wybiorą sobie miejsce, może zarośla, las albo załomy skalne, gdzie wpadniemy im w ręce, nie wiedząc o tem. Na razie zachodzi pytanie, czy w dzisiejszym dniu naszej drogi znajduje się takie miejsce. Jako przewodnik musisz to wiedzieć.
— Znam drogę doskonale. Teraz południe i, gdybyśmy wyruszyli zaraz, dostaniemy się przed zachodem słońca do lasu kasyowego.
— W takim razie daję ci na to słowo, że ci ludzie będą siedzieli w tym lesie.
Spojrzał na mnie zdumiony, potrząsnął głową i powiedział:
— Twierdzisz to tak napewno?
— Zaiste i zobaczysz, że się nie mylę. Pojedziemy najpierw śladem rzekomego dżelabiego, dopóki nie dostaniemy się do linii straży a potem...
— Jak poznasz, że znajdujemy się przy niej? — przerwał mi.
— Już ja ci to pokażę. Potem wbrew ich obliczeniu, zatoczymy łuk, ażeby z innej zupełnie strony dojść do lasu. I kiedy oni wyglądać nas będą z zachodu, my wpadniemy na nich z tyłu od wschodu. Przedtem jednak musze zoryentować się we wszystkiem, przynajmniej powierzchownie. Jaki wielki ten las kasyowy?
— Tak szeroki, jak długi, a trzeba z godzinę jechać, ażeby dostać się na drugą stronę.