— Bez wątpienia. Miejsce to zaraz po kilku minutach drogi w głąb rozszerza się w wygodną kotlinkę, zarośniętą gęsto krzewami, gdzie można się skryć znakomicie. Jeden tylko z nastaniem dnia będzie czuwał na szczycie skały i zobaczy karawanę zdaleka. Trzeba ich przypuścić tak, aby potem iść za nimi z tyłu, dopóki nie dotrą do miejsca, gdzie skały wznoszą się stromo tuż nad wodą, przepełnioną krokodylami. Drugi oddział naszych stanie z przeciwnej strony i w chwili, gdy effendi zechce zabrać się do wykonania swego okropnego dzieła, zobaczy ku śmiertelnemu przerażeniu, że jest otoczony z obu stron przeważającą siłą i niezawodnie ani spróbuje nawet jakiegokolwiek oporu, czyli poprostu podda się i będziemy go mieli żywego wraz z całym oddziałem asakerów, no i naszymi jeńcami.
Trzeba przyznać, że szejk el beled obmyślił swój plan doskonale, i dziwnym trafem chciał zastawić na mnie tę samą łapkę, co ja na przeciwnika. Jakże dobrze zrobiłem, udając się wbrew woli emira na wywiady!
— Ile dasz mi ludzi? — pytał, szejk.
— A ile ci potrzeba?
— No jabym wziął połowę, ale może wystarczy mniej, bo jestem bardzo pewny, że mi się powiedzie znakomicie.
— Dobrze, dam ci czterdziestu wojowników, z którymi musisz wymaszerować najdalej za godzinę. Przydałoby się, żeby obydwie części naszych utrzymywały bezustannie wzajemny związek.
— Byłoby to bardzo uciążliwe i może nawet nie do wykonania, bo należałoby obstawić bardzo długą przestrzeń wzdłuż maijeh, a na to szkoda i czasu i ludzi, bo plan nasz jest bardzo prosty i nieryzykowny. Ty z nastaniem dnia obsadzisz południową stronę maijeh. Karawana przybędzie od północy, a za jej plecyma będę ja. Mój strzał będzie hasłem do rozpoczęcia ataku, oto wszystko. Nie mogę się przytem powstrzymać od słów radości z tego powodu, że effendi przybył do
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/260
Ta strona została przepisana.